Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Stowarzyszenie Komukulturka zaprasza każdego, komu kulturka jest potrzebna

W Kolbudach zgromadziło się 15 bardzo interesujących, niezależnych, samodzielnych kobiet, z których każda ma coś do powiedzenia. Od 13 lat, używając języka teatru, proponują znajomym, znajomym znajomych i zupełnie nieznajomym kawałek prawdy o tym, co chcą powiedzieć
„Odbicia”, spektakl inspirowany baśnią o srebrnym lustrze Michaela Ende

Fot. Marianna Pawłusiów

13 lat temu Anita Wawryk miała czwórkę małych dzieci, dom stale wołający o uwagę i pracę zawodową – z wyboru i pasji. Wydawać by się mogło, że społecznikostwo to ostatnia rzecz, jakiej w tej sytuacji potrzebowała. Tymczasem któregoś popołudnia pojawiła się u niej koleżanka, Kasia Chwiećko z informacją o programie „Działaj Lokalnie”, uruchamiającym granty na jakąś niedużą działalność. Jako że były młodymi mamami, naturalne wydawało się, żeby pomyśleć o zorganizowaniu jakiejś przestrzeni dla dzieci. Anita nie była jednak do końca przekonana do tego pomysłu, a że miała wcześniej doświadczenia z teatrem szkolnym i terapeutycznym, zaproponowała:

- A może byśmy tak zorganizowały warsztaty teatralne?

- Dla dzieci – spytała Kasia?

- Nie, dla dorosłych.

I wtedy nastąpiła konsternacja: kto dorosły przyjdzie na warsztaty teatralne? Zaryzykowały. Okazało się, że przyszło około 20 osób, głównie pań, mieszkających w okolicy. Odbyły się jedne warsztaty, drugie, piąte… Ale projekt zakładał, że to się musi zakończyć spektaklem, tymczasem do publicznego występu żadna z uczestniczek się nie paliła.

- Trudno – powiedziała Anita do Kasi – najwyżej we dwie zrobimy najbardziej obciachowe przedstawienie świata, byleby wypełnić warunki projektu.

Ostatecznie postanowiły przygotować monodram. Sięgnęły po „Shirley Valentine” angielskiego dramaturga Willy’ego Russella, monolog niespełna czterdziestoletniej kobiety, zaczynającej nowy etap życia. W Polsce sztuka była dobrze znana, jako że latami w Teatrze Polonia grała ją Krystyna Janda.

Pod koniec warsztatów, które trwały dwa miesiące, 11 osób zmieniło zdanie i zadeklarowało, że chcą wziąć udział w spektaklu. Wcześniejszy wybór monodramu trochę komplikował sprawę, ale w końcu, kto powiedział, że monodram musi zaprezentować jeden aktor? One zrobiły to polifonicznie, wychodząc z założenia, że doświadczenie jednej kobiety pokazane wielogłosowo może być nawet bardziej wiarygodne, bo stanie się w ten sposób doświadczeniem wielu kobiet.

Ten pierwszy spektakl miał nieoczekiwaną puentę po dwóch latach, kiedy Krystyna Janda, z okazji jubileuszu Polonii, ogłosiła, że udostępni pierwszy akt „Shirley” do zagrania swoim widzom. Anita skontaktowała się z teatrem i dostały zaproszenie do Warszawy. Mało tego, oprócz jednej sceny, o którą prosiły, dostały też do zagrania trzy inne.

***

Przez trzy lata działały jako grupa nieformalna, korzystając z osobowości prawnej zaprzyjaźnionych organizacji. W końcu, za namową Kasi Chwiećko założyły stowarzyszenie. Ta formuła miała pozwolić na pozyskiwanie funduszy, a także poszerzenie zakresu działalności. I faktycznie powstało kilka pobocznych projektów, jak np. Rusz Brzuch, promujący zdrowy tryb życia, czy Wespół w Zespół, aktywizujący współpracę organizacji pozarządowych działających na terenie gminy Kolbudy. Jednak oczkiem w głowie i najbardziej rozpoznawalnym obszarem działalności stowarzyszenia jest grupa teatralna.

Nazwę – Komukulturka wymyśliła Magda Babicka; logo narysowała naprędce, za to w punkt, Wioletta Ulatowska.

- Kulturka jest swojska. Kultura brzmiałaby zbyt koturnowo – tłumaczy Anita.

Większość aktualnej grupy to dziewczyny (w wieku od 40+ do 60+), które poznały się i zaprzyjaźniły jeszcze w czasach „Shirley Valentine”. W stowarzyszeniu są same kobiety, chociaż panowie je wspierają.

- Nie jesteśmy zdeklarowaną grupą czarownic – zapewnia Anita. - To wyszło jakoś tak w naturalny sposób. Dlaczego? Trzeba zapytać mężczyzn. Widocznie mają inne sposoby zaspokajania swych potrzeb. Natomiast kobiety, w którymś momencie, sporo czerpią z solidarności płciowej. Nieskierowanej przeciwko nikomu. Mamy po prostu podobne doświadczenia życiowe, więc łatwiej nam się komunikować, nawet bez tej lawiny słów, o którą kobiety są zwykle podejrzewane.

Anita podkreśla, że ta grupa jest niezwykła z wielu względów. Sama siebie wymyśliła, stworzyła. Sama o siebie dba, szuka środków. I to nie zawsze są środki finansowe. Czasem to po prostu zasoby szaf, strychów, garaży przydatne do spektakli. Poza tym składa się z samych indywidualistek.

- To nie jest tak, że jest jedna liderka i osoby, które idą za nią. Zgromadziło się 15 bardzo intersujących, niezależnych, samodzielnych kobiet, z których każda ma coś do powiedzenia. To dla nas jest też wielka wartość, że używając języka teatru, jesteśmy w stanie zaproponować znajomym, znajomym znajomych i zupełnie nieznajomym kawałek prawdy o tym, co chcemy powiedzieć. Według mnie, to się wymyka kategoriom oceny ściśle teatralnej.

***

W ciągu 13 lat wystawiły kilkanaście spektakli, również plenerowych. Szczególnie dużo wysiłku wymagało przygotowanie „Przejścia przez dziurę w czasie”. Przedstawienie tworzyło aż 75 osób, a obejrzało ponad 300 spacerujących w lesie widzów.

Bywa, że w niektórych strukturach ta niezależność jest traktowana na wyrost. Tymczasem w miejscowości, gdzie ludzie robią coś bezinteresownie dla siebie, i dla innych, żyje się po prostu lepiej.

Anita Wawryk / Stowarzyszenie Komukulturka

Ta artystyczna aktywność pozwala poznawać nie tylko nowych ludzi, ale i nowe przestrzenie. Na przykład starą papiernię w Łapinie, gdzie robiły spektakl plenerowy oparty na tekstach Leśmiana. Właściciel był początkowo lekko zszokowany, kiedy okazało się, że zamiast w którymś ze stylowych wnętrz, chcą grać na składowisku rupieci i na dachu. Kiedy jednak przekonał się do pomysłu, zaangażował swoich ludzi, swój sprzęt, uporządkował teren, wyznaczył parkingi, pomyślał o rzeczach, o których one nigdy by nie pomyślały. Anita zapewnia, że do czarownej przestrzeni tego obiektu i jego właściciela-pasjonata powrócą jeszcze kiedyś z nowym, „papierowym" projektem.

- Uwielbiam teatr amatorski właśnie za to, że można eksperymentować, wyważać już otwarte drzwi. Nie trzeba się ścigać; można błądzić. Pracujemy, dając z siebie tyle, ile na danym etapie jesteśmy w stanie stworzyć. I za każdym razem jest to na tyle prawdziwe i pełne pasji, że ludzie przychodzą na nasze spektakle. Nigdy nie grałyśmy do pustej sali, no może raz - mówi.

A jednak dwukrotnie uczestniczyły w Spotkaniach Trójmiejskich Teatrów Niezależnych.

Jeden z tych spektakli – „Jestem” zbudowany został z wierszy członkini stowarzyszenia, Alicji Krajewskiej, która przez szereg lat pisała do szuflady. Któregoś razu na warsztatach zaczęła recytować.

- To Leśmian? – zapytała Anita.

- Nie, to Alicja Krajewska – odpowiedziała autorka.

Z drugim ze spektakli wiąże się jeszcze ciekawsza anegdota. Anita zakochała się w monologu Claudia Magrisa „Teraz chyba pan zrozumie”. Nie było szans, żeby któraś z członkiń grupy udźwignęła ten monolog w całości. Reżyserka wpadła jednak na pomysł, by połączyć go z  dramatem „Benjamin” Radosława Paczochy. I napisała do Magrisa z prośbą o zgodę na coś, czego autorzy nie znoszą najbardziej: wykorzystanie fragmentów dzieła. Nie zdawała sobie przy tym sprawy, że Magris we Włoszech to uznana sława literacka na miarę Umberto Eco. A jednak udało się! Zgodzić się na pocięcie swojego dramatu nie chciał natomiast Paczocha. Dopiero kiedy zobaczył agreement z agencji Magrisa, powiedział Anicie: Bierz i rób, co chcesz.

***

Przed świętami Bożego Narodzenia stowarzyszenie Komukulturka pokazało w internecie bajkę „Agnieszka Skrawek Nieba” – na głosy i piaskiem malowane obrazy.

- To opowieść o uprzedzeniach, o tym że ludzi przede wszystkim dzieli strach – tłumaczy Anita. – I że to jest naturalne, ale bardzo często przesłania nam oczy, głowę i serca. Miał to być uniwersalny spektakl zaplanowany na potem. Tymczasem historia na wschodniej granicy sprawiła, że ta baśń zaczęła się wyrywać i  krzyczeć. To właśnie jest piękne w baśniach, że czasem ich przekaz bardzo się konkretyzuje, a za chwilę rozszerza, zmienia znaczenie.

Zrobiły tę miniaturę w kilka tygodni, co można uznać za tempo ekspresowe. Ale nie tylko to było wyzwaniem.

- Te wszystkie środki, które mamy na scenie: rekwizyty, kostiumy, dekoracje tutaj odpadły. Został tylko głos, bez żadnego „znieczulenia”. To wymagało niesamowitej precyzji. Pierwsze odsłuchy były dla nas bardzo trudne. Sporo musiałyśmy poprawić, ale wiele się przy tym nauczyłyśmy.  

Ilustracje zrobiły dwie plastyczki – Wioletta Ulatowska i Alina Sosnowska, które są w ich zespole, posługując się prostym programem graficznym na… telefonie komórkowym.

 

- Z powodu pandemii miałyśmy rok przerwy. Cieszę się, że się udało – potrzebujemy energii do pracy nad następnym spektaklem. Na warsztacie niezwykły tekst nieteatralny – „Patyki, badyle”.

***

Dziewczyny z Komukulturki korzystają z sali Urzędu Gminy – organizują w niej cotygodniowe próby, warsztaty, spektakle. Liczą na otwartość i dobrą współpracę.

- Na początku nie miałam wrażenia, że zostałyśmy przyjęte jako grupa, która dopełnia lokalnego kolorytu. Chyba rzeczywiście działałyśmy poza głównym nurtem, ale nam zawsze zależało na niezależności, decydowaniu o sobie od początku do końca. Bywa, że w niektórych strukturach ta niezależność jest traktowana na wyrost. Tymczasem w miejscowości, gdzie ludzie robią coś bezinteresownie dla siebie, i dla innych, żyje się po prostu lepiej. To jest oczywiście miękkie i niemierzalne, ale jest wielką wartością, tworzy relacje, skraca dystans. Nie od początku byłyśmy paczką znajomych. Bez tego doświadczenia pewnie nigdy nie dowiedziałabym się, jak różnorodni, fantastyczni ludzie wybrali sobie to miejsce do życia.

Większość dziewczyn ze stowarzyszenia pracuje zawodowo, wychowuje dzieci, prowadzi dom. Jak godzą to z działalnością w stowarzyszeniu?

- Z radością! – mówi Anita. –  Zaangażowanie pewnie wymagało od każdej z nas przearanżowania życia, ale szczerze mówiąc zbyt wiele już nie pamiętam, poza tym, że chodziłam na próby z Klarą w nosidle. Nie wspominam tego jako jakiegoś heroicznego działania. Może nawet dzięki tej aktywności jestem lepszą mamą… a na pewno szczęśliwszą. 

Stowarzyszenie nie jest wyrzutnią do kariery, ale na jego orbicie znajdują się artyści, którzy mają już ugruntowaną pozycję, jak Arek i Ania Szafrańcowie (Glass Duo), grający na szklanej harfie. Kiedy akurat nie jeżdżą po świecie z koncertami, zdarza im się współpracować z Komukulturką, m.in. stworzyli ścieżkę dźwiękową do „Agnieszki” i „Przejścia przez dziurę w czasie”. W gminie jest zresztą sporo innych aktywności kulturalnych: chór, formacje taneczne. Anicie marzy się, żeby to całe towarzystwo połączyć w jeden spektakl. Mogłoby powstać coś wspaniałego. Choć teatr, zwłaszcza amatorski, to ulotna sztuka. Pół roku przygotowań i prób, a potem cztery, sześć spektakli i przedstawienie schodzi z afisza. Ale, jak mówi Anita, „sam proces jest najważniejszy”. To, co jest na końcu, jest ważne, ale absolutnie bezcenne jest to, co się dzieje po drodze.

Czy adresują swoje spektakle do jakiegoś konkretnego typu widza?

- Zapraszamy każdego, kto poczuje, że taka kulturka, tutaj tworzona, jest mu potrzebna; Komukulturka to nie pytanie o target, to zaproszenie – puentuje Anita Wawryk.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama