Jak wiadomo, krajobraz Pomorza kształtuje się przez oddziaływanie wielu różnych sił:
- przez potężne siły przyrody nieożywionej, szatę roślinną i intensywną działalność człowieka,
- ale także przez obecność i oddziaływanie dzikich zwierząt.
Na przykład krety rozkopują trawniki i łąki, bobry potrafią przegrodzić rzekę i zatrzymać wodę, a ptaki ruchem i dźwiękiem ożywiają krajobraz. Podobno ludzie łatwiej dostrzegają zwierzęta w krajobrazie niż rośliny, które traktowane są częściej jako oczywistość i tło. Z jednej strony, to dobrze, bo bardziej nimi interesują się i czasem zachwycają, ale z drugiej, to źle – bo czasem zwierzęta ich denerwują i przeszkadzają, zachowują się „nieodpowiednio” lub pojawiają „nie na swoim miejscu”, i trudno je odpędzić. Jedno jest pewne, zwierzęta mają swoje własne potrzeby i plany życiowe, a człowiek najczęściej nie jest w stanie ich rozpoznać, pomijając już kwestię, czy w ogóle chce je wziąć pod uwagę...
Dzikie zwierzęta w krajobrazie Pomorza. Jak sobie radzą?
Relacje ludzi i zwierząt cechuje dynamika na wielu poziomach. Na zwykłe sezonowe pojawianie się i znikanie dzikich zwierząt w okolicy nakładają się powolne oraz długotrwałe trendy związane ze zmianami warunków ich życia.
Rozrastają się miejska i pozamiejska zabudowa, zmieniają struktury upraw i hodowli, ociepla się klimat, zmieniają stosunki wodne, baza pokarmowa i kryjówki zwierząt, rozprzestrzeniają się epidemiczne choroby… Poszczególne gatunki reagują na te zmiany inaczej. Niektóre oddalają się od ludzi, a inne uczą się żyć coraz bliżej lub wśród nas.
Jakie są postawy ludzi wobec dzikich zwierząt?
Badania społeczne wykazują, że zmieniają się też postawy ludzi wobec dzikich zwierząt, także w Polsce. Generalnie obserwowane jest stopniowe, systematyczne zwiększanie się tolerancji ludzi wobec dzikiej przyrody i zainteresowanie nią, i może to być częściowo związane z tym, że coraz więcej nas żyje w miastach. Tradycyjne postawy trzymają się jednak też mocno, zwłaszcza u osób związanych z rolnictwem, hodowlą, leśnictwem czy łowiectwem, a także u osób starszych, których poglądy na temat przyrody ukształtowały się w poprzednich pokoleniach.
Duże amerykańskie badania Michaela Manfredo i jego zespołu pokazały, że obecnie ludzi można podzielić na „tradycyjnych utylitarystów” i „mutualistów”. Ci pierwsi podkreślają charakter użytkowy dzikich zwierząt i widzą konieczność podporządkowania ich potrzebom ludzkim. Mutualiści natomiast uznają wzajemne korzyści z istnienia ludzi i dzikiej przyrody, i są skłonni do tego, aby uznawać prawo do życia innych gatunków, nawet wtedy, kiedy bywa to dla ludzi kłopotliwe lub kosztowne.
Wiele innych późniejszych badań potwierdziło, że taki podział istnieje też w Europie. Ujawnia się on niemal w każdej sytuacji, w której dochodzi do sporu na temat tego, co robić z dzikimi zwierzętami w sytuacjach konfliktowych. Oznacza to bowiem, że chociaż wszyscy jesteśmy zdolni do empatii wobec wyżej rozwiniętych zwierząt, mamy jednak bardzo różne emocje wobec ich obecności i inną wrażliwość na ich cierpienie oraz zabijanie. W mediach masowych wypowiadają się stosunkowo często tradycyjne autorytety, podczas gdy w Internecie debata wrze.
Leśnicy prowadzą działalność edukacyjną, dysponując odpowiednimi środkami i infrastrukturą, a opinie myśliwych wpływają na to, jakie rozwiązania wybiera się jako „jedyną opcję”.
Tradycyjne hierarchie zarządzania obszarami przyrodniczymi wzmacniają preferencje utylitarystów – zniecierpliwionych, rozgniewanych i odmawiających mutualistom prawa głosu. Pierwsi drugim zarzucają między innymi, że kierują się emocjami, a nie praktyką. Nie zauważają czy też nie chcą zauważyć, że emocje są po obu stronach sporów. Lokalne konflikty „o przyrodę” nie dotyczą przecież tylko spraw praktycznych, lecz także „własnego honoru”, czyli poczucia słuszności własnych wartości i postaw, sięgających głęboko do wizji tego, jak świat powinien wyglądać, jak powinny wyglądać nasze najbliższe otoczenie i nasze „dobre życie”.
Ogólny konflikt wartości zaostrza się więc. Czasem związany jest z polityką i religią, a przekłada na stosunek do konkretnych zdarzeń i gatunków zwierząt, szukanie winnych kłopotów.
To, jakie zwierzęta i zdarzenia będą przedmiotem sporu, zależy od lokalnych warunków, przypadków, kosztów i strat powodowanych, na przykład, przez: bobry w pobliżu rzek, kuny w samochodach, łabędzie i gęsi na polach, foki i kormorany w zbiornikach wodnych, łosie i sarny na drogach, lisy na podwórkach, czaple i bieliki na stawach, wilki na pastwiskach.
Dobrym przykładem pokazującym, jak wiele odsłon ma sprawa jednego gatunku i jakie trudne może być jej definitywne rozwiązanie, jest dzik, o którym opowiadał niedawno w wywiadzie Doroty Abramowicz dla „Zawsze Pomorze” dr inż. Sławomir Zieliński.
Jak zmienia się sytuacja dzikich zwierząt?
Na przykładzie dzików bardzo dobrze widać, jak zmienia się ostatnio sytuacja zwierząt. Dziki zaczęły się rozmnażać w miastach, pozostawiając tam liczne ślady swej obecności. Mieszkańcy obserwują całe dzicze rodziny na osiedlach i w pobliżu ruchliwych ulic, przechodzących przez skrzyżowania, żerujące w ogródkach i na trawnikach. Nie wolno ich wywozić, ze względu na zagrożenie epidemiczne dla świń hodowlanych. Władze różnych szczebli, działające na różnych terytoriach, podejmują odmienne decyzje, w tym, na przykład, o odstrzale. W tej chwili, słusznie zauważa dr inż. Sławomir Zieliński, nie znamy skutków naszych działań i nie wiemy nawet, czy istnieją inne rozwiązania niż zabijanie dzikich zwierząt? W jaki sposób należałoby ich szukać? Kto powinien brać w tym udział i kto powinien organizować społeczne konsultacje? W jaki sposób decyzje powinny być podejmowane?
Na pewno powinno nas interesować to, które postawy w społeczeństwie utrwalamy i wzmacniamy. Już teraz możemy obserwować na wielu filmach wrzucanych do Internetu amerykańskich farmerów, którzy trują dziki i urządzają odstrzały spanikowanych zwierząt schwytanych w klatki lub strzelają do nich z helikopterów, a potem chwalą się publicznie z osiąganych przez siebie „rekordów”. Mi osobiście trudno pogodzić się z taką wizją przyszłości.
Uważam, że rozwiązywanie problemów z konfliktowymi gatunkami dzikich zwierząt wymaga czegoś więcej niż podjęcia decyzji władz. Tak zwanym „zwykłym” ludziom czy laikom nie wystarczają już przeznaczone dla nich edukacja i rekreacja. Chcą mieć aktywny wpływ na to, co robi się na Pomorzu z dziką przyrodą, i mają coraz większą wiedzę na ten temat. Korzystają z różnych źródeł oraz wykorzystują różne możliwości działania, tworząc koalicje oparte na podobnych wartościach etycznych i wrażliwości emocjonalnej.
Już teraz funkcjonują w Internecie dobrze zorganizowane grupy, takie jak:
- „Dziki – sposoby na współistnienie zamiast zabijania”,
- „Kocham dziki – kocham świat!”,
- „Las Jest Nasz Pomorze Gdańskie”,
- „Trójmiejskie Lasy. Społeczny Sprzeciw Przeciw Złej Gospodarce”
- czy „Gdańsk Wszystkich Istot”.
Uczestnicy tych grup są coraz mniej podatni na uciszanie czy zastraszanie.
Wiele dyskusji na temat obecności dzikich zwierząt toczy się w internetowych grupach osiedlowych, lokalnych, na portalu trójmiasto.pl. I chociaż pierwsze decyzje nowego rządu napawają optymizmem, wiemy, że bardzo trudna jest zmiana instytucjonalnych wzorów postępowania. W momencie politycznych transformacji mamy tzw. okno możliwości, które otwiera się na stosunkowo krótki czas, jak zauważył w swoich badaniach nad ochroną wilka prof. Krzysztof Niedziałkowski. Tymczasem prowadzenie społecznych debat, zdobywanie nowej wiedzy i łączenie wiedzy z różnych dyscyplin oraz dziedzin to są długotrwałe, kosztowne i skomplikowane procesy. Dotyczą nie tylko spraw bieżących, lokalnych, wymagają nie tylko odwołania się do ustalonych autorytetów i zastosowania sprawdzonych wzorów działania. Wręcz przeciwnie, sytuacja wymaga wspólnego i refleksyjnego odniesienia się do naszej społecznej organizacji, kultury i tożsamości – bo długo definiowaliśmy siebie w opozycji do natury. Nasza kultura i tożsamość zbudowane są na wzorcach relacji ze światem przyrody, które ukształtowały się w przeszłości, a teraz utrwalane są naszymi codziennym życiem i przyzwyczajeniami. Czasem obawiamy się większych zmian.
Z drugiej strony, na kulturę i poczucie tożsamości zawsze miały wpływ wizje przyszłości konstruowane przez najbardziej twórcze jednostki. My także musimy wspólnymi siłami nowe wizje dzisiaj tworzyć. I ten proces już trwa.
Może się okazać, że nasze stare, zwyczajne sposoby dzielenia zwierząt na pożyteczne, szkodliwe i groźne muszą ulec istotnym zmianom. Uczymy się stopniowo, że jeśli coś w przyrodzie nie zostało przez ludzi zaplanowane, wprowadzone i zadbane – nie znaczy to, że musi zostać wyeliminowane. Uznanie dzikości i naturalności za wartość, nawet jeśli rozwijają się blisko nas, wymaga nowego spojrzenia.
A patrząc w nowy sposób, widzimy coraz wyraźniej, że część problemów z przyrodą, jakich obecnie doświadczamy, powstała w związku z tym, że za bardzo staraliśmy się ją kontrolować i odsuwać od siebie.
Mamy przez to sporo zaległości w uczeniu się i można czasem wręcz odnieść wrażenie, że zwierzęta uczą się znacznie szybciej.
Dorota Rancew-Sikora pracuje na stanowisku profesora uczelni w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Gdańskiego. Opublikowała m.in. książki „Sens polowania” oraz „Gościnność – rozstanie z ideałem”. Prowadzi badania dotyczące komunikacji, zarówno międzyludzkiej, jak i w relacji człowieka z dziką przyrodą.
Napisz komentarz
Komentarze