Na piłkarzy i trenera Arki Gdynia spadła ogromna fala krytyki po derbach Trójmiasta z Lechią w Gdańsku. Arka grała przez godzinę w tym meczu z przewagą jednego zawodnika, a, mimo to, żółto-niebieskim nie tylko nie udało się wygrać z Lechią Gdańsk, ale w końcówce stracili bramkę i w efekcie przegrali 1:2. Do wywalczenia awansu potrzebny był arkowcom tylko jeden punkt. Ta sytuacja rozsierdziła grupę „kibiców” Arki do tego stopnia, że postanowili „odwiedzić” piłkarzy na treningu i z nimi „porozmawiać”. To, jak przebiegała ta „rozmowa motywacyjna”, można zobaczyć na filmie, który jest też w naszym serwisie. Piłkarze Arki słuchali „przemów” kibiców, ale nie wyglądali na motywowanych, a raczej na mocno przestraszonych.
Jaki efekt przyniosła „wizyta” na treningu? Arka przegrała mecz ostatniej kolejki Fortuny 1. Ligi z GKS Katowice 0:1, choć i w tym wypadku do szczęścia, czyli awansu, potrzebowała tylko remisu. O presji przed meczem z Katowicami mówił na konferencji prasowej trener Arki Wojciech Łobodziński. Wspominał, że piłkarze i trenerzy muszą sobie dawać radę sami, ale jeszcze nie wiedział, że czeka ich „wizyta motywacyjna”, po której presja – tak to wyglądało podczas niedzielnego meczu na boisku – jeszcze bardziej wzrosła.
Klub po tym incydencie przesłał do redakcji Weszło.com wyjaśnienie:
„W odniesieniu do opublikowanego w mediach społecznościowych filmu, informujemy, że klub został wcześniej poproszony przez różne środowiska kibicowskie o możliwość spotkania z drużyną, w celu wyrażenia wsparcia przed najbliższym meczem. Zaprezentowany fragment nie odzwierciedla całego przebiegu spotkania i nie ukazuje postawy deklarowanej przez kibiców Arki Gdynia przed jego organizacją. Klub wyraża zdecydowaną dezaprobatę wobec zaprezentowanej na filmie formy i treści wypowiedzi”.
Kiedy zapytaliśmy klub, czy rejestrował przebieg całego spotkania, o którym pisze w oświadczeniu, otrzymaliśmy informację, że klub tego nie robił i nie chce już tego komentować. I to byłoby na tyle. Nie sądzę, by Arka cokolwiek z tym zrobiła.
To nie była pierwsza ani ostatnia taka wizyta „kibiców-motywatorów” na polskich boiskach. Tego rodzaju „rytuały” już dość mocno wrosły w pejzaż krajowych klubów piłkarskich. Czasem odbywa się to w nieco bardziej dyplomatycznej formie, ale na ogół, kiedy stawka jest wysoka, „kibice” robią to w taki sposób, jak w Gdyni.
Niestety, polskie kluby piłkarskie, zwłaszcza te większe, bardziej popularne, stały się zakładnikami „kibiców”, czyli tych grup, które rządzą na trybunach. To oni najgłośniej dopingują swoje drużyny na meczach, chociaż często przybiera to formę antydopingu, czyli lżenia przeciwnika. To oni zostawiają w klubowej kasie sporą część wpływów z biletów na mecze, robią często efektowne oprawy, to do nich podchodzą piłkarze po meczach, aby podziękować za doping, tak jakby inni na to nie zasługiwali. W ten sposób „kibice” uzurpują sobie prawo do „motywowania” piłkarzy. I nie zawsze kończy się tylko na słowach. Kiedy klub się postawi, bardzo szybko traci ich rzeczywiste wsparcie na trybunach. Nie chodzi zresztą tylko o nich, bo te grupy potrafią zorganizować bojkot na tyle skuteczny, że klub upada. Kilka lat temu w ten sposób z bydgoskiego Zawiszy wycofał się sponsor i prezes Radosław Osuch. Dziś klub próbuje odbudowywać swą pozycję, ale, jak na razie, jest dopiero w III lidze, czyli na czwartym poziomie ligowych zmagań.
Niestety, forma i treść, co do których gdyński klub wyraża „dezaprobatę”, to nic innego, jak fragment naszego życia społecznego. Wystarczy przejechać się SKM, autobusem czy tramwajem i posłuchać, jak mówi dziś młodzież. I to nie ta, która jedzie na mecz, ale na uczelnie.
Napisz komentarz
Komentarze