Dwie dekady członkostwa w Unii Europejskiej skłaniają do kolejnych bilansów i stawiania pytań o to, co poszczególne kraje do UE wniosły, a co z niej dostają. Jak to jest z Polską?
Są pytania, których się na ogół nie stawia, a przecież można by zapytać np. Niemców, Szwedów czy Czechów, z czym im się kojarzy Polska jako państwo członkowskie Unii. Co Unia ma dzięki temu, że Polska jest krajem członkowskim? Jestem pewny, że byłyby bardzo różne odpowiedzi, choć pewnie niewielki procent pytanych byłby w stanie sobie z takim pytaniem poradzić…
Podobnie jak u nas, pewnie niewielu umiałoby odpowiedzieć, co Unia Europejska ma z tego, że Polska jest krajem członkowskim.
Tymczasem to nie jest skomplikowane. Pierwszy przykład – kraj, który rozwijał się równomiernie od 2004 roku w tempie średnio 3,6 proc. rocznie, gdy inni rozwijali się wolniej albo nie rozwijali w ogóle, wpływał korzystnie na gospodarkę w tych krajach, które z nami współpracują. Kraj, który szybko się rozwija, wpływa korzystnie na tempo rozwoju gospodarczego szczególnie tych relatywnie najbardziej zbilansowanych gospodarczo, jak Niemcy.
Jeżeli w Polsce kilkaset tysięcy miejsc pracy średniorocznie jest bezpośrednio związanych gospodarczo z gospodarką niemiecką i zależy od tego, w jakiej ona jest kondycji, to można też odwrócić pytanie, choć oczywiście jesteśmy daleko mniejszym graczem gospodarczym niż Niemcy. Można jednak skwantyfikować dane i dojść do wyniku, ile miejsc pracy w Niemczech, zwłaszcza w landach sąsiadujących z Polską, zależy pierwszorzędnie od tego, jak ma się gospodarka polska.
Szybkie tempo rozwoju gospodarczego Polski wpływało bezpośredni na to, jak ma się gospodarka innych krajów. To jest pierwsza odpowiedź na pani pytanie. Rzadko o tym mówimy, a warto to podkreślić: Polska wśród 27 unijnych krajów była na przestrzeni 20 lat jednocześnie w gronie kilku najszybciej się rozwijających. Przede wszystkim to średnioroczne tempo wzrostu i ścisłe związanie polskiej gospodarki z jednolitym rynkiem europejskim działa na korzyść nie tylko naszą – co jest oczywiste, ale także innych krajów, bo oni też uczestniczą w jednolitym rynku i mają się nieco lepiej dzięki sąsiedztwu z nami i temu, jak Polska wykorzystała 20 lat w Unii.
Gospodarka to najprostszy do oszacowania, ale nie jedyny czynnik oceny polskiego wpływu na inne kraje.
Są na przestrzeni 20 lat sprawy bardzo, powiedziałbym - błyszczące i warte pochwał i sprawy ciemne. Polska wpływała na Unię i pozytywnie i mniej pozytywnie. Pamiętam, gdy skończyliśmy negocjacje akcesyjne, Janes Potocnik – mój kolega i partner ze Słowenii – powiedział rzecz oczywistą: teraz najważniejsze będzie, co chcemy osiągnąć i jak mamy grać. To pytanie, na które trudno dać jasne odpowiedzi, bo do tego potrzeba świadomych polityków, którzy umieją określić strategiczne cele i się ich trzymać, trzeba mieć wykwalifikowanych urzędników i negocjatorów, trzeba mieć sprawnych menadżerów dużych przedsiębiorstw, dobrych gospodarzy szczebla regionalnego, grających do tej samej bramki – i mając to wszystko, umieć określić cele, umieć zdefiniować pole gry, umieć grać o swoje, pamiętając o innych – bo Unia to gra zespołowa, każdy powinien odnosić korzyści.
I jednak nie zawsze potrafiliśmy grać na strategicznej „planszy”, po której porusza się jednocześnie 27 krajów.
To nam przychodziło z trudem, ale nie byliśmy wyjątkiem. Krajom o daleko bardziej stabilnej i trwałej demokracji, jak choćby Szwecja, pierwsze lata w UE też przychodziły z trudem – ich rządzący również mieli problemy z określeniem, czego kraj powinien chcieć, z kim powinienem grać, jak powinien starać się zaspokoić swoje interesy, pamiętając o interesach i potrzebach innych uczestników gry.
Polsce także to przychodziło z różnym skutkiem. Podam taki przykład, ważny z dzisiejszej perspektywy: w czasie, gdy jeszcze nie byliśmy krajem członkowskim, a już skończyliśmy negocjacje akcesyjne, podczas pracy nad europejską strategią bezpieczeństwa staraliśmy się, by do grona krajów, uznanych za strategicznych partnerów Unii, zaliczyć również Ukrainę. To nam się nie udało, nie mieliśmy poparcia wśród starych krajów członkowskich. Znajomość Ukrainy i wiedza o niej była wówczas stanowczo zbyt mała, ale przede wszystkim nie mieliśmy odbiorców.
Nauczyliśmy się czegoś z tego doświadczenia?
Kilka lat później, korzystając z tego, że Francja starała się wypromować dodatkowe instrumenty współpracy Unii z krajami drugiej strony Morza Śródziemnego – miała to być tzw. Unia na rzecz Morza Śródziemnego – Polska wymyśliła tzw. Partnerstwo Wschodnie i uzyskała na rzecz tego pomysłu pomoc i współpracę Szwecji. Dzięki temu – i dzięki dobrym osobistym relacjom ówczesnego i dzisiejszego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z jego szwedzkim odpowiednikiem Karlem Bildtem, doszło do akceptacji polsko-szwedzkiego pomysłu przez kraje członkowskie i tak powołano Partnerstwo Wschodnie. To nas nauczyło, że po pierwsze trzeba mieć pomysł, po drugie nie grać solo, a starać się pozyskać innych sponsorów, niosących tę ideę na swoich barkach, a wówczas szanse na powodzenie są radykalnie większe.
Partnerstwo Wschodnie jest dzisiaj, po kilkunastu latach, różnie oceniane, ale niewątpliwie jest to osiągnięcie Polski.
A mniej polityczny przykład pozytywnego wpływu Polski na inne kraje?
Gdy byłem tzw. wysokim urzędnikiem UE, odpowiedzialnym za sprawy edukacji i kultury, pamiętam, że do Polski ciągnęły całe delegacje ministrów i urzędników resortów oświaty, by dowiedzieć się, jak udało nam się w kilka lat osiągnąć tak dobre wyniki w edukacji podstawowej i ponadpodstawowej. Skąd się biorą coraz lepsze wyniki piętnastolatków? W Unii Europejskiej kraje członkowskie uczą się od siebie, choć rzecz jasna z różnym powodzeniem i z różną trwałością, ale mimo to zasysanie dobrych pomysłów trwa. Ówczesna reforma edukacji na czele z gimnazjami i dziewięcioletnim obowiązkiem nauczania i wyrównywaniem szans edukacyjnych również dla dzieci z rodzin o nieco niższym kapitale kulturowym i społecznym, przyniosła efekty. Te sukcesy budziły ciekawość i zapotrzebowanie ze strony innych krajów członkowskich, by skorzystać z polskich doświadczeń. To tylko jedno z wielu takich doświadczeń – to dowód, że jeśli coś robi się dobrze u siebie, w swoim systemie, to procentuje i przynosi korzyści w relacjach z innymi krajami i wpływa na wizerunek, na status kraju w strukturach unijnych.
To ta dobra strona medalu. A ta ciemniejsza?
Te słabsze, czarne wręcz karty w naszej unijnej historii to stan spraw między połową 2015 roku, po rozpoczęciu prezydentury Andrzeja Dudy, a 13 grudnia 2023 roku po objęciu sterów rządu przez demokratyczną koalicję. Osiem lat między tymi dwiema datami to czas, gdy Polska zapracowała – na szczęście nie okazało się to trwałe – na obraz kraju, który nie umie grać do jednej bramki, nie chce i nie jest zainteresowany pogłębianiem integracji europejskiej, a raczej osłabianiem więzi między krajami członkowskimi, jest krajem, który nie chce stosować reguł demokracji, na czele z trójpodziałem władzy i respektowaniem wymiaru sprawiedliwości.
Jeden po drugim wpadały do polskiej bramki gole, zarabialiśmy na wizerunek kraju, który nie ma sojuszników, bo się o nich nie stara, kłóci się właściwie ze wszystkimi sąsiadami, nie chce żadnych koalicji. Bez sensu atakuje Niemcy – kraj, z którym jesteśmy tak ściśle związani gospodarczo, obronnie i nie tylko. To też jest dorobek Polski w ramach tych 20 lat – pokazanie, jak łatwo zboczyć z demokratycznej ścieżki. Wydobywamy się szybko, ale już wiemy, że jeśli zdarzy się coś złego, to znowu można w ten dół wpaść – wszyscy musimy o tym pamiętać.
Autor jednego z artykułów w „Politico” przekonywał niedawno, że europejscy demokraci powinni wybrać się do Polski, bo tu można się uczyć, że da się zawrócić ze ścieżki populizmu.
Oczywiście, choć to jest trudno kopiowalne… Sytuacje wewnętrzne w poszczególnych krajach członkowskich nie znajdują odpowiedników w innych krajach członkowskich, więc przydatność naszych doświadczeń, tego, co zrobiła opozycja demokratyczna, żeby – krytykując rządzących – jednocześnie pozytywnie oddziaływać na wyborców i przyciągać ich więcej – to jest nie do skopiowania jeden do jednego. Ale faktem jest, że – jak to się mówi: w Polsce umieli z zupy rybnej ponownie skleić rybę. Więc ktoś pomyślał: może warto sprawdzić, czy Polacy zobaczyli coś, czego my nie widzimy (śmiech). Wzajemna nauka i dobre praktyki, mają głęboki sens, bo jesteśmy tak silnie powiązani w UE, że jakość rządzenia i rządzących w poszczególnych krajach mają znaczenie w innych. Tak samo dla nas nie powinno być obojętne, co się dzieje we Włoszech, Grecji czy Portugalii, choć to kraje odległe geograficznie.
Ale podkreślę jeszcze raz, że warto się uczyć od innych, pamiętając, że to nie jest matematyka. Jeśli w Polsce coś się udało, to nie oznacza, że wszędzie pojawi się taki wynik. Ale warto mieć nadzieję. A my powinniśmy robić to samo – uczyć się na cudzych doświadczeniach.
A co możemy wnieść do Unii dzisiaj, w trudnej sytuacji geopolitycznej i wojną za wschodnią granicą? Uda się stworzyć Partnerstwo Wschodnie na dzisiejsze czasy? Czy jedyne, co możemy dać, to nasze niepokój i przestrogi?
Nie tylko niepokój i przestrogi – bo to dzisiaj czują już wszyscy. Wszędzie dziś rozumieją, że są tak samo wystawieni na niebezpieczeństwo ze strony Rosji, jak Polska. Polska robi obecnie to, co powinien tak duży i ważny kraj. Mamy cieszącego się zaufaniem i efektywnego szefa rządu, który doskonale rozpoznaje możliwości i warunki zacieśnienia współpracy obronnej, mamy naprawdę dobrze obsadzone stanowisko ministra spraw zagranicznych. Mamy odbudowę współpracy w Trójkącie Weimarskim, gdzie Polska pełni rolę tzw. the go-between [pośrednika – red.], stymulującego współpracę Francji i Niemiec i dokładającego swój kapitał i możliwości do ich współpracy.
Mamy swoje inicjatywy zacieśnienia współpracy obronnej, produkcji sprzętu wojskowego, mamy wiarygodność, wynikającą z tego, że lepiej niż inni rozpoznawaliśmy naturę reżimu rosyjskiego i jego rzeczywiste cele. To składa się na potencjalnie daleko lepsze możliwości pozytywnego wpływania na inne kraje członkowskie i budowę potencjału odstraszającego Unii we współpracy z USA i w ramach europejskiego filara NATO.
W spokojnych latach naszą wartością byłą gospodarka, wspólny rynek, a teraz, gdy czasy są niespokojne, naszą wartością jest umiejętność wzmocnienia świadomości wspólnoty?
Oczywiście, choć tu się prosi od Polski jak najwięcej energii, jeśli idzie o uczestnictwo koncepcyjne i realizacyjne w budowie Europy na nadchodzące dziesięciolecia. A choćby nawet na nadchodzące pięciolecie, w tzw. nowej strategicznej agendzie państw członkowskich do roku 2029, która właśnie powstaje. Dodajmy tu inne wyzwania globalne, na czele z zagrożeniem klimatycznym, z dostępem do surowców, zwłaszcza strategicznych, i materiałów niezbędnych dla budowy zielonej gospodarki i gospodarki cyfrowej, dla zwiększenia odporności gospodarki europejskiej na zewnętrzne szoki, dla dynamizacji procesu rozszerzenia UE na czele z przyszłym członkostwem Ukrainy. W tych wszystkich dziedzinach od Polski można i należy oczekiwać, żebyśmy więcej z siebie dawali koncepcyjnie, działając nie tylko obronnie, ale też wpływając pozytywnie koncepcyjnie. Duży kraj ze sprawną administracją na to stać.
***
Ambasador Jan Truszczyński – w latach 2001-05 był głównym negocjatorem członkostwa Polski w UE, potem podsekretarzem stanu i sekretarzem stanu w MSZ. W okresie 2007–2014 piastował stanowiska kierownicze w Komisji Europejskiej: zastępcy dyrektora generalnego w Dyrekcji Generalnej (DG) Rozszerzenie i DG Edukacja i Kultura, a w latach 2010–2014 – dyrektorem generalnym DG Edukacja i Kultura.
Partnerem cyklu jest Komisja Europejska
Napisz komentarz
Komentarze