Koalicja Obywatelska zdeklasowała PiS na Pomorzu, zdobywając prawie połowę głosów do sejmiku. Zaskakujące?
Nie. Pomorze to matecznik Platformy Obywatelskiej. Dlatego ten bardzo dobry wynik nie dziwi. Podobnie jak nie dziwi analogicznie poparcie dla PiS na Podkarpaciu. Pomorze jest takim negatywem Podkarpacia. Chociaż zaskoczeń wyborczych w naszym regionie nie brakuje.
O jakich zaskoczeniach pan profesor mówi?
Na przykład, o doskonałym wyniku prezydent Aleksandry Dulkiewicz w Gdańsku, która – można powiedzieć – „zmiażdżyła" wyborczo swoich konkurentów, przy jednocześnie bardzo skromnym wyniku kandydata na prezydenta Prawa i Sprawiedliwości Tomasza Rakowskiego. Nie spodziewałem się, że prezydent Dulkiewicz wygra właściwie... nokautem. Drugim zaskoczeniem jest prezydent Wojciech Szczurek, który po wyborczej porażce kończy karierę na tym stanowisku i żegna się władzą. Co prawda można się było spodziewać, że taka zmiana w Gdyni może nastąpić. Ale to, że prezydent Szczurek nie wszedł do drugiej tury, jest ogromnie zaskakujące.
Czy w tym miażdżącym, jak mówimy, zwycięstwie prezydent Dulkiewicz pomogła słabość kontrkandydata z PiS, który był mało rozpoznawalnym konkurentem, wyciągniętym trochę jak królik z kapelusza?
Myślę, że na to zwycięstwo nałożyło się kilka czynników. Nie bez znaczenia jest fakt, że duże miasta w Polsce nie są przychylnym środowiskiem dla Prawa i Sprawiedliwości. Ta partia przegrała sromotnie w Warszawie, w Gdańsku, w Krakowie, a nawet w miastach na tak zwanej wschodniej ścianie jak Rzeszów czy Lublin, porażka polityków tej partii nie jest tam może tak duża, ale jednak jest. W wyborach samorządowych widzimy także polaryzację polskiego społeczeństwa, ale nie taką, jak wyznacza polityczna mapa którą zwykle się pokazuje, dzieląc Polskę na wschodnią i zachodnią. Ten podział jest inny - na wielkie miasta kontra małe miasta i wieś. W przypadku Gdańska w grę wchodzi także słaba rozpoznawalność kandydata na prezydenta, który z tak dobrze opatrzoną wyborcom prezydent Dulkiewicz, nie miał raczej najmniejszych szans.
Wyniki sondażowe exit-poll wskazują na dwu procentowe zwycięstwo PiS w wyścigu do sejmików w Polsce. A przecież od wygranej koalicji 15 października mamy feerię odkrywanych i rozliczanych afer Zjednoczonej Prawicy. Jak tłumaczyć ten sukces PiS?
Byłbym ostrożny w analizowaniu wyniku exit-poll. Może się bowiem okazać, że to wcale nie PiS ten wyścig do sejmików wygrał. Że szala zwycięstwa może się przychylić na stronę Koalicji Obywatelskiej. Natomiast zdziwienie może budzić fakt, że nie nastąpiła taka totalna porażka Prawa i Sprawiedliwości, jak wcześniej wróżono...
Nie nastąpiło „zmiażdżenie", jak liczyła na to rządząca koalicja.
Proszę nie zapominać o tym, że PiS nawet jeśli wygrał kilkoma procentami, to zwyciężył przy dużo niższej frekwencji. Gdyby nastąpiła w wyborach samorządowych mobilizacja taka, jaka miała miejsce w wyborach do parlamentu 15 października, a wynik byłby mniej więcej ten sam, to klęska PiS mogłaby być dużo większa. No i cały czas przy PiS jest sojusznik – Kościół, który największe wpływy ma właśnie na wsi i w małych miasteczkach.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Sopot: Magdalena Czarzyńska-Jachim wygrywa w pierwszej turze
To co z tym elektoratem, który nie poszedł do wyborów?
Bardzo trudno zmobilizować elektorat dość niestabilny, zwłaszcza w przypadku wyborów samorządowych, które mają inną specyfikę, niż pozostałe wybory w Polsce. Dużo młodych ludzi nie poszło tym razem zagłosować. Ale to wynika między innym z tego, że młodzi mieszkają często w innych miastach, niż w te, w których mogą głosować. Nie wszyscy dbają o to, żeby oddać głos w miejscu tymczasowego zameldowania. Stąd niższa frekwencja w przypadku tej grupy wiekowej.
Podsumowując, na pewno jest to dużo słabszy wynik PiS, który ta partia mogłaby osiągnąć, gdyby warunki dla niej były sprzyjające, a dla obozu rządzącego to sygnał, że musi mobilizować swój elektorat. Zwłaszcza, że to elektorat kapryśny, więc tym bardziej trzeba o niego zabiegać.
Napisz komentarz
Komentarze