Święta Wielkanocne dla chrześcijan to jest czas radości. Z drugiej strony, w tym roku będziemy je obchodzić w okolicznościach szczególnych. Chyba od zakończenia II wojny światowej nigdy w Polsce nie mówiło się tyle o zagrożeniu nadchodzącą wojną. I będzie to na pewno temat wielu rozmów przy świątecznych stołach. Ale czy w Wielkanoc „wypada” się bać?
W tajemnicę Wielkiejnocy wpisane są cień, śmierć, dramat człowieka. I my to współcześnie jakoś przeżywamy: zagrożenie ze strony Rosjan, lęk o życie, o przyszłość, o bezpieczeństwo naszego kraju, rodzin. W tej sytuacji to naturalna obawa. Doświadczenie wiary może pomóc nam z tym sobie radzić. Autentyczne przeżycie świąt, w tej nadziei, że Chrystus ma moc, by pokonać śmierć, ciemność, pokonać grzech, to daje nam siłę do przeżywania tej codzienności i daje nadzieję przyszłości.
Oczywiście, to jest naturalne, że my, ludzie, się boimy różnych rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli. Z drugiej strony, kiedy dopuścimy do tej przestrzeni doświadczenie wiary, to być może pozostanie ona jedynym źródłem ukojenia. I nie chodzi o jakąś błogą iluzję, nieczucie, niemyślenie.
Mamy pozostać w kontakcie z rzeczywistością, ale patrzeć na nią głębiej i ufać, że te najgorsze scenariusze wcale się nie muszą spełnić, i oddać to wszystko w ręce Pana Boga. Na tym polega siła wiary, siła Wielkiejnocy.
Chciałbym w takim razie zapytać o naturę strachu. Czy można go jakoś wiązać z doświadczeniem naszej śmiertelności? Czy lęk przed utratą życia jest „matką wszystkich strachów”?
Strach adaptuje nas do środowiska, pomaga nam przetrwać sytuację zagrożenia, odpowiednio zareagować: uciec albo przystąpić do ataku. I w tym kontekście jest bardzo pozytywny. Dysfunkcjonalny strach robi się wtedy, kiedy zaczyna paraliżować albo powoduje to, że się dehumanizujemy, czyli zachowujemy się na poziomie tylko przetrwania, a wyższe potrzeby, takie jak przeżywanie wartości, miłość, schodzą na plan dalszy. W okresie wojny to się właśnie dzieje.
Strach, lęk, niepokój należą do świata przeżyć, uczuć, emocji ludzkich. To słowo pochodzi z łacińskiego emovere – poruszać. Kiedy spoglądamy na to od strony psychologii, to emocje zawsze mają element myśli, czyli wymiar kognitywny, oraz wymiar behawioralny – zachowania. Ale też objawiają się w biologii. Jest takie określenie: „strach ma wielkie oczy”, bo jak ktoś się boi, widać to w jego ciele: postawie, spojrzeniu, barwie skóry, etc. Strach mogą generować różne przyczyny, ale jeśli chodzi o reakcje, to zjawisko uniwersalne, wspólne każdemu człowiekowi.
Jak w takim razie radzić sobie z tym dysfunkcyjnym strachem, żeby nie dać mu się sparaliżować?
Na początku trzeba rozróżnić, z jakim rodzajem strachu mamy do czynienia. Czy jest on irracjonalny, czy racjonalny? Strach racjonalny jest jakąś informacją zwrotną, że być może trzeba przeciwdziałać, zareagować, zrobić coś pozytywnie. Takiego strachu nie trzeba niwelować, bo on pomaga nam przetrwać, jest motywatorem do działania. Po prostu nam służy. Tylko trzeba go „czytać”, wybierać taką informację, która pomoże nam odpowiednio zareagować na czas, gdy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
Czym innym jest natomiast strach irracjonalny, który jest czasem związany z „pompowaniem” lęków, niepokojów społecznych. Może to także być strach, który jest związany z jakimś wydarzeniem, który jest „przedłużony”. Mogą to być także różnego rodzaju fobie: lęk przed tłumem, przed wysokością czy przed widokiem pająka. Są też zaburzenia traumatyczne, które uruchamiają strach na wspomnienie negatywnych wydarzeń. Mamy też strach uogólniony, czyli strach przed wszystkim. A także tak zwany atak paniki, bardzo silne zachowanie lękowe, związane z tym, że człowiek nie może oddychać i czasem nawet umiera. Jest to silna reakcja, chociaż krótkotrwała. I wreszcie mamy zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, czyli nerwicę natręctw. To są rodzaje strachu patologicznego, klinicznego, które można leczyć. Istnieją różne, bardzo konkretne metody terapeutyczne, które mogą komuś pomóc rozwiązać ten problem. Jeżeli ktoś ma, na przykład, lęk przed lataniem samolotem czy wsiadaniem do samochodu, są pewne narzędzia, techniki, na przykład polegające na oswajaniu bodźca w sposób proporcjonalny do możliwości człowieka.
A co z sytuacją, w której przyczyny strachu są racjonalne, natomiast nasza reakcja wobec tego zjawiska jest nadmierna?
To też podlega leczeniu. Może zdarzyć się, że ktoś jechał samochodem i miał wypadek, a teraz strach powraca za każdym razem, kiedy wsiada do samochodu z tym samym kierowcą albo mija miejsce, gdzie to się zdarzyło. Ale jeśli ta osoba przez, powiedzmy, dwa lata nie może w ogóle wsiąść do samochodu albo nawet na niego popatrzeć, bo jej się uruchamia trauma, to będzie to już reakcja nieracjonalna.
Zagrożenie konfliktem wojennym w obecnej sytuacji politycznej wydaje się realne. Natomiast jest to zarazem sytuacja, na którą my nie mamy de facto wpływu. Jak sobie radzić z tego typu strachem?
Ważne jest, żeby ta realna sytuacja nie służyła do tego, żeby się zamartwiać na poziomie indywidualnym czy społecznym. A więc przyswajam informacje, które są realne i służą mi za punkt wyjścia do rozważań nad tym, co może się wydarzyć, co ja mogę przewidzieć i co zrobić. Ale też nie powinno nas to destabilizować w codzienności, czyli powodować, że ze strachu przestanę nawet wstawać z łóżka albo zacznę gromadzić wodę czy wręcz budować schron. Ten typ zagrożenia nie jest jeszcze tak prawdopodobny.
Odpowiedzią jest – nie tracić głowy. Nie zamykać oczu na zagrożenie, ale zadać pytanie: co ode mnie zależy, co ja mogę zrobić? Jeśli jest coś takiego, na co mogę się przygotować – to tak. A jeśli nie, to po co tym strachem żyć cały czas, obsesyjnie się tym przejmować? To nie będzie dobre dla naszego organizmu, bo strach jest motywatorem, kiedy jest krótkotrwały, kiedy jest przedłużony, stały, może destabilizować nasz cały organizm.
Od czego to zależy, że niektórzy z nas są bardziej lękliwi, a inni mniej?
Tutaj wpływają różne czynniki doświadczeniowe, na przykład, rodzaj wychowania. Niektórzy byli wychowywani w systemie bardzo protekcyjnym albo lękowym: nie wychodź, bo tam jest niebezpieczeństwo. Albo: myj zaraz ręce, bo wszędzie są zarazki, bakterie. Więc może być to na pewno związane z wychowaniem, a czasem też z doświadczeniem. Jeśli ktoś doświadczył próby rabunku albo miał wypadek, to te sytuacyjne będą bardziej uruchamiać reakcje lękowe.
Jest też czynnik kognitywny, stylu myślenia – jak my interpretujemy rzeczywistość. |Mogę wzmacniać takie interpretacje, które będą karmić mój strach, ale mogę też uprawiać myślenie, które będzie ten strach oswajać, by nie górował nad moim zachowaniem, nawet jeśli czynniki wywołujące lęk gdzieś się pojawią.
Niektórzy traktują strach jako rozrywkę. Oglądają horrory, odwiedzają gabinety strachów… Jak to wytłumaczyć?
Przyznam się, że nie znam badań na ten temat. Być może chodzi o poziom adrenaliny. Jesteśmy już tak znudzeni życiem, że musimy podnieść sobie próg doznań – zarówno przyjemnościowych, ale też i stresujących. Już nie chodzi tylko o jakieś horrory, ale wizualizacje różnego rodzaju krwistych wampirów, tak daleko posunięte, że prawie realne. To też pokazuje, jak daleko zaszedł dany człowiek w potrzebie eksperymentowania, również w doznawaniu strachu.
Pytanie, czy ten strach jakąś jest odpowiedzią? Czy kiedy ja sobie obejrzę horror, mniej będzie we mnie strachu? Prawdopodobnie nie ma takiego związku. A może nawet działa to w drugą stronę: ludzie, którzy oglądają horrory, mogą później bardziej intensywnie przeżywać strach realny, bać się wychodzić nocą na ulicę. Myślę jednak, że to jest przede wszystkim forma rozrywki. Współczesny człowiek poszukuje bardzo mocno czegoś takiego, co go poruszy, dotknie, i te horrory są momentami „dociskania” naszych wrażeń, bodźców lękowych. Ale – przyznam szczerze – nie rozumiem tego fenomenu. Za dużo jest strachu w życiu, żeby jeszcze się tym faszerować w czasie wolnym.
Napisz komentarz
Komentarze