Państwowa Komisja Wyborcza uznała, że rozważenia wymaga zniesienie ciszy wyborczej. "Postęp technologiczny, rozwój nowych mediów, w tym portali społecznościowych powoduje, że obecnie cisza wyborcza staje się fikcją" - czytamy w komunikacie PKW. Idziemy w kierunku wybranym już przez inne państwa?
Pojęcie ciszy wyborczej jest potoczne. W Kodeksie wyborczym jest ono zapisane jako zakaz publikowania w dniu głosowania i dzień przed nim informacji dotyczących wyborów, w szczególności sondaży przedwyborczych oraz zakaz agitacji wyborczej. Patrząc na inne kraje, widzimy, że np. w Niemczech czy Francji cisza obowiązuje w dniu głosowania. Jest też wiele krajów Unii Europejskiej, w których nie ma ograniczeń restrykcyjnych, takich jak w Polsce. Z drugiej strony mamy Włochy z 15-dniowym zakazem publikacji sondaży, czy Hiszpanię z pięciodniową ciszą przed wyborami. Nie jest więc tak, że jesteśmy egzotycznym krajem z obowiązującą ciszą wyborczą.
Czy jednodniowy zakaz agitacji i publikacji sondaży wpływa na większą uczciwość wyborów?
Nie ma dobrych, silnych dowodów wskazujących, że samo publikowanie wyników sondaży wpływa na decyzję wyborców. Z "czystej" informacji, która jest jeszcze pozbawiona interpretacji, niewiele wynika. Za to wpływ na wyborców mają już komentarze i wiadomości ich przekonujące, narzucające interpretację tychże sondaży. Te komentarze, tak czy inaczej, pojawiają się w przestrzeni publicznej. To, że nie ma zupełnie informacji o rozkładzie preferencji wyborców, nie oznacza, że tematy ważne, publiczne nie pojawią się w mediach czy rozmowach między ludźmi przed wyborami.
To gdzie jest problem?
Problem polega na rzetelności informacji wpuszczanych w obieg publiczny. Czy są przygotowane zgodnie ze standardami, czy też są treściami zamawianymi przez konkretne ugrupowanie. A przed tym już - moim zdaniem - cisza wyborcza nas nie chroni. Musimy więc zachować czujność, krytycyzm i ufać w przypadku sondaży certyfikatom branżowym, informacjom o stosowanej metodzie badawczej. Warto sprawdzić trafność poprzednich prognoz, publikowanych przez poszczególne ośrodki. Trzeba także z rezerwą podchodzić do prognoz prezentowanych przez osoby związane z poszczególnymi partiami politycznymi.
A nie jest to tak, że w ostatniej chwili przyłączamy się do tych, którzy mają według sondaży wygrać?
Został opisany efekt tzw. głosowania strategicznego. Niektóre osoby, obawiające się zmarnowania głosu oraz wyborcy niezdecydowani, widząc, że partia na którą zamierzali zagłosować może spaść poniżej wyborczego progu, mają tendencję do przerzucania głosu na partię silniejszą, będącą dla nich partią drugiej preferencji. Pojawia się również tendencja do demobilizacji. Decyzja podejmowana jest na podstawie ostatniej, dostępnej informacji. To oznacza, że dla istnienia tego efektu w zasadzie nie ma większego znaczenia, czy publikacja nastąpiła tydzień, czy dzień przed wyborami.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Mariusz Szmidka: Wybory samorządowe o szczególnym znaczeniu
Można też założyć, że w przeddzień lub w dniu wyborów dzieje się coś ważnego, co daje szansę na przewrócenie politycznego stolika.
Oczywiście, że tak. Jednak w tym sensie cisza wyborcza nie uchroni nas przed wydarzeniami, które są nagłe i niespodziewane. Dotyczy ona tak naprawdę tylko publikowania informacji i prowadzenia działań agitacyjnych. To, co pisze PKW na temat fikcyjności ciszy wyborczej jest zauważane od dawna przez ekspertów oraz przedstawicieli organizacji pozarządowych, którzy monitorują wybory. Przecież reklamy outdoorowe, wiszące w miastach, nie są zrywane w momencie rozpoczęcia ciszy wyborczej. Wszystkie plakaty, bilboardy zostają na swoich miejscach. Treści, które zamieszczono w Internecie, mediach społecznościowych bardzo często są nadal widoczne. Zresztą bardzo trudno skontrolować kampanię wyborczą w Internecie i udowodnić, że przekroczyła próg czasowy. To wszystko pokazuje, że obowiązujący w Polsce zakaz staje się mało skuteczny. Dlatego rekomendacja PKW nie jest żadnym zaskoczeniem - obieg informacji nie pozwala dziś na przestrzeganie stworzonych przed laty przepisów.
Obecne przepisy są wyjątkowo restrykcyjne. Publikacja sondażu w czasie ciszy kosztować może 500 tys., a nawet i milion złotych. Słyszał Pan, by ktokolwiek zapłacił taką karę?
Nie słyszałem. Jest to na tyle oczywisty przepis, że wszyscy przedstawiciele oficjalnych mediów wiedzą, co im za to grozi. I unikają tego.
Wielu obywateli śledzi w dniu wyborów notowania tzw. bazarków. W niedzielę 15 października 2023 r. z napięciem sprawdzaliśmy ceny pistacji, kolendry, ogórków, konfitur i cytryn. Okazywało się wieczorem, że trafiając na dobry bazarek nie byliśmy zaskoczeni wynikami wyborów. Jak to się jednak ma do obowiązującej ciszy?
Nie wyobrażam sobie sytuacji, by publikacje bazarkowych cen były w jakikolwiek sposób ścigane. Udowodnienie, że są to informacje uwzględniające realne preferencje jest praktycznie niemożliwe. Wszyscy dobrze wiemy, że przy każdych wyborach takich bazarków pojawia się bardzo dużo. Mamy też do czynienia z szumem informacyjnym, generowanym przez różnych komentatorów i osoby w to zaangażowane. Wśród nich jest sporo zwolenników różnych ugrupowań. Przyznam, że nie słyszałem do tej pory o procesie wytoczonym komukolwiek za publikacje o cenach na wyborczym bazarku. Byłaby to zapewne kompromitacja organów ścigania, które zamierzałyby prowadzić w tym kierunku śledztwo w oparciu o przepisy kodeksu wyborczego.
Czy to oznacza, że w niedzielę wyborczą zostaniemy zasypani wynikami sondaży last minute?
W propozycjach zmian, rekomendowanych przez PKW nic na ten temat nie widzę. Jak rozumiem, dalej będzie obowiązywać przepis zakazujący publikacji sondaży w dniu wyborów aż do ogłoszenia przez Państwową Komisję Wyborczą końca głosowania. Czyli wieczór wyborczy nadal będziemy mogli obejrzeć w telewizji o godzinie 21.
Muszę przyznać, że dla mnie cisza wyborcza miała też dobrą stronę. Mogłam zwyczajnie odpocząć od coraz agresywniejszej kampanii, zauważyć, że świat istnieje także poza polityką. Jeśli cisza zostanie zniesiona, spotkamy kandydata po mszy przed kościołem lub na spacerze w parku, mijać nas będą samochody z głośnikami, przez które usłyszymy setny raz, że kandydat X. jest szansą dla kraju i naszej gminy.
Rzeczywiście, część osób podnosiła argument, że obecnie obowiązujące prawo ograniczało dopływ informacji politycznych. Nie jesteśmy już tak bardzo atakowani z zewnątrz. Ale jednak nie jest tak, że informacje te w ogóle nie są niedostępne.
Polityce służy cisza?
(śmiech) Politycy wyspecjalizowali się w tym, by każdą ciszę zapełniać przekazem, który jest korzystny dla nich. Komunikacja polityczna polega na tym, by próżni w ogóle nie było i pojawiały się w niej informacje korzystne dla poszczególnych ugrupowań i ich kandydatów. Z drugiej strony dla polityków opłacalna jest cisza nad pewnymi tematami. Czyli wydarzeniami, których część partii woli nie przypominać, skandalami, których nie chcą nagłaśniać. Ale tu też nie kończy się na ciszy, ale na przekierowaniu uwagi wyborców na inne sprawy.
CZYTAJ TEŻ: Jeśli PiS przegra te wybory, to może stracić wszystkie albo prawie wszystkie sejmiki
Bo polityka nie znosi próżni?
Politykom zależy na przykuciu uwagi opinii publicznej. Pamiętajmy, że ludzie są bombardowani z różnych stron komunikatami, w tym także komunikatami marketingowymi, gdzie firmy starają się nieustannie o uwagę konsumentów. Między tymi reklamami muszą się znaleźć politycy, by zachwalić swój "towar" w przekazie informacyjnym, trafiającym do nas każdego dnia.
Jesteśmy na ostatniej prostej przed wyborami samorządowymi i "towar", o którym Pan mówi jest obecnie mocno zachwalany.
Konferencja goni konferencję, do mediów spływają kolejne oświadczenia i deklaracje komitetów wyborczych związane z komunikacją, zdrowiem, mieszkaniówką. Dużo tego...
Kampania wyborcza jest okresem, w którym politycy próbują złapać wiatr w żagle. Zarazem ludzie są bardziej skłonni zainteresować się sprawami publicznymi. Na codzień tego nie robią - albo się tym brzydzą, albo też wydaje im się to nudne, nieważne dla codziennego życia. Kampania wyborcza, zwłaszcza samorządowa, staje się okresem, w którym poruszane są ważne kwestie dla lokalnych społeczności. Takie, które dotychczas nie wypływały, albo też były rozważane powierzchownie, wracają na publiczną agendę. Widzę w tym pewne zalety, bo nadchodzi moment, gdy kwestiom publicznym poświęca się więcej uwagi. I nie pochyla się nad nimi tylko wąska elita polityków lokalnych, samorządowców, działaczy społeczeństwa obywatelskiego. To zdrowe z punktu widzenia demokracji, że raz na jakiś czas przypominamy sobie, że jesteśmy obywatelkami i obywatelami.
I na koniec - PKW rekomenduje powrót do głosowania korespondencyjnego. Jest Pan zwolennikiem tego pomysłu?
Uważam, że wybory korespondencyjne powinny możliwie szeroko dostępne tam, gdzie wybory tradycyjne są problemem. Zwłaszcza dla wyborców, przebywających za granicą. Nie dotyczy to akurat wyborów samorządowych, ale już w przypadku wyborów do Europarlamentu, prezydenckich czy parlamentarnych Polonia rozsiana po świecie może w nich uczestniczyć. Jest to rozwiązanie bezpieczniejsze i bardziej legitymizowane, niż głosowanie elektroniczne. Jeśli nie zdecydujemy się na przedłużenie czasu głosowania, dopuszczając np. dwudniowe wybory lub tzw. early voting (wczesne głosowanie) stosowane z powodzeniem w krajach skandynawskich, wydaje się, że korespondencyjne głosowanie będzie bardzo dobrym sposobem na zwiększenie frekwencji. Osoby, które w dniu wyborów z różnych powodów nie mogą oddać głosu, albo dotrzeć do lokalu wyborczego, mogą skorzystać z tej możliwości. Nie jest to rozwiązanie, którego powinniśmy się obawiać. I niech głosują wszyscy, którzy chcą.
Dr hab. Adam Gendźwiłł - prof. Uniwersytetu Warszawskiego z Katedry Socjologii Polityki UW zajmuje się m.in. badaniem systemów i zachowań wyborczych, samorządem terytorialnym, demokracją lokalną, geografią polityczną podziałów administracyjnych oraz metodologią badań społecznych
Napisz komentarz
Komentarze