Teatr Gdynia Główna nie jest przypadkiem jedynym w Polsce teatrem na dworcu?
Być może jedynym teatrem na czynnym dworcu PKP, ale w budynkach po dawnych dworcach kolejowych powstało ostatnio wiele instytucji kultury, prawdopodobnie też sceny teatralne…
Dlaczego teatr na dworcu? Czyj to był pomysł?
To czas, gdy po dziesięciu latach straciliśmy siedzibę naszego sopockiego teatru Scena Off de Bicz. Szukaliśmy nowego domu. Propozycję złożyła nam Gdynia, oferując podziemia dworca PKP, kiedyś był tu schron przeciwlotniczy. Gdy zobaczyłam to miejsce, rozpłakałam się. Z rozpaczy. Trudno było zaakceptować te ponure, betonowe wnętrza. Jednak zdecydowaliśmy się tu osiąść. Zaczęło się oswajanie tych murów. Zaczął się teatr. Teatr – jak się okazało – niezwyczajny, teatr, który ma scenę tuż pod dworcową poczekalnią, ale wychodzi też na gdyńskie ulice.
Docenił ten fakt prezydent Gdyni, który już na wstępie zastrzegł, że nie zamierza finansować murów, natomiast chętnie udzieli wsparcia teatralnej działalności na rzecz gdyńskiej społeczności. Tym samym niejako, wyznaczył nam kierunek działania. A jedynym sposobem, by Gdyni, gdynian się nauczyć, było wejść z teatrem w miasto. Graliśmy wszędzie, w trolejbusach, w domach, w prywatnych ogrodach... Po trzech latach mieszkańcy zaczęli mówić o nas: „To jest nasz teatr!”. Tym samym, z tych ulic ściągnęliśmy ich w dworcowe podziemia. Tak zyskaliśmy stałą publiczność. To było zwycięskie oswajanie Gdyni z teatrem.
Dziś czuję, że te podziemia to miejsce magiczne. Że panuje tu atmosfera twórcza. Bo nie jest to skalana komercją instytucja. To nasz dom, bo wszystko – od początku do końca – robimy tu sami. Tu się wspaniale pracuje. Nic nam nie przeszkadza, czasem tylko słychać z góry sunące na kółkach walizki…
10 lat minęło… Który rok był najciekawszy, który najtrudniejszy?
Najtrudniejszy był początek. Nie mieliśmy nic. Na pomoc przyszli gdynianie, i nie tylko gdynianie. Ludzie przynosili nam najróżniejsze rzeczy, nawet reflektory dostaliśmy w prezencie. Teatr powstał dzięki zaangażowaniu i pasji wielu osób, mieszkańcy Gdyni pamiętali nas choćby z występów w ramach akcji Teatr Zajechał, gdy spotykaliśmy się z nimi na osiedlowych ścieżkach, chcąc udowodnić, że prawdziwa sztuka nie ma granic…
Pandemia, wbrew pozorom, nie była najtrudniejszym czasem. Te dwa lata wyznaczyły nam kolejne trzy popandemiczne lata. Nauczyliśmy się też innego myślenia o teatrze, zwłaszcza o widzu, który wychodził wtedy z lęku, z zamknięcia, z ograniczenia. Zapraszając na przedstawienia, byliśmy ostrożni, braliśmy pod uwagę to, czy będą chcieli przychodzić do małej siedziby naszego teatru, jak blisko siebie będą chcieli usiąść. To było dla nas wszystkich nowe oswajanie się z teatrem. Wzruszające chwile.
Wtedy wystawiliście Lema. „Dla wielu z nas efektem domowej kwarantanny, spowodowanej pandemią koronawirusa, jest męcząco powtarzalna codzienność” – głosiły afisze. „Właśnie dlatego najnowsza propozycja teatralna Teatru Gdynia Główna będzie wyjątkowo niecodzienna, gdyż zaprezentujemy podróże w czasie”...
Chcieliśmy zabrać wszystkich z tego smutnego popandemicznego padołu w gwiazdy! W Kosmos! Ale niebawem przyszedł czas, gdy z Kosmosu, który przecież wcale nie jest tak bezpieczny, postanowiłam wrócić do człowieka. I wtedy sięgnęliśmy po Bruno Schulza. Żeby przypomnieć sobie dzieciństwo. By odwołać się do tego, co pierwsze w człowieku.
Dekada zamyka jakiś etap?
Teraz delikatnie wdziera się nam na scenę polityka. Choć w zasadzie była tu zawsze, bo przecież teatr, jaki uprawiam od lat, to walcząca alternatywa, a zatem losy społeczeństwa były dla mnie zawsze najważniejsze. Dziś coraz częściej pracujemy na tekstach dokumentalnych. Choć kiedyś byłam ich przeciwniczką, uważając, że są mało teatralne… Dziś widzę, że jest w tej formie dużo prawdy. Ale słowo literackie zawsze będzie dla mnie magiczne, pierwotne. Temu będę wierna.
Przed nami jubileuszowa premiera – „Kardiosystem”. W szpitalnej scenerii rozgrywa się straszny i śmieszny jednocześnie sparing o życie, w którym biorą udział ledwo trzymająca się na nogach, lecz zdeterminowana, by wyzdrowieć pacjentka oraz naznaczona widokiem wnętrza wielu już ludzkich ciał pani chirurg – czytamy w zapowiedzi.
Na warsztat wzięłam tekst „Kraboszki” Basi Piórkowskiej i „Epitafium dla matki” Rafała Matusza. Opowiadamy historię dwóch kobiet, które przypadkiem, a może nie przypadkiem, spotykają się i zaczynają rozmawiać. To dialog o pasji pacjentki i lekarki. Zaczynają doświadczać tego, co pasja im zabiera, o czym zapominamy, żyjąc tak intensywnie. Na przykład o tym, że jesteśmy kobietami, o tym, co kochamy, czym jest śmierć. To, wbrew pozorom, nie jest mroczny spektakl.
Data premiery, 8 marca, nie jest przypadkowa?
Trochę obawialiśmy się, czy tematyka szpitalna będzie odpowiednia na ten dzień. Ale u Basi Piórkowskiej nic nie jest wprost, nic nie jest oczywiste. Ona opowiada językiem kobiet. W dodatku to spektakl, który tworzą kobiety, babski team, co uświadomiła mi grająca Joannę Hania Miśkiewicz.
Teatr Gdynia Główna to zgrany zespół, solidna piątka, która zajmuje się wszystkim, od marketingu po projekty artystyczne. Koordynacja działań jest czymś ważnym. Tak jak kreatywność i energia, otwartość na wyzwania. Tu każdy dzień jest nowym doświadczeniem. Inny tekst, inne emocje, inne rekwizyty. Kobiety odpowiadające za stronę techniczną przedstawienia widziałam tylko na festiwalu w Awinionie. W Teatrze Gdynia Główna też zajmuje się tym kobieta. Ta wszechstronność ludzi pracujących tutaj może wydawać się nieco archaiczna...
Kim jest publiczność Teatru Gdynia Główna?
Mówimy o naszym teatrze: Teatr rozszerzony. Tu publiczność staje się współuczestnikiem, nie tylko poprzez oglądanie spektakli, ale i poprzez współodczuwanie. Nasza idea? Jak zrobić teatr, który wywołuje u widza takie same emocje, jak postaci odgrywane na naszej malutkiej scenie.
Dzięki temu, że widz jest na wyciągnięcie ręki, możemy wzbudzić w ludziach, którzy do nas przyjdą, zaufanie, stworzyć atmosferę intymności, bezpieczeństwa. Na tyle, że czasem widz odważy się na tę scenę wejść. Nie ucieka. I na tym, by nie uciekł od nas, mi zależy. Także na tym, by robić teatr, który powodowałby wzrastanie, ale wzrastanie ku czemuś szczególnemu, dotyczy to tak widzów, jak i aktorów.
27 marca to Międzynarodowy Dzień Teatru. Gdyby z tej okazji przyszło pani wygłosić orędzie do ludzi sceny?
Życzyłabym, by zawsze mówili o tym, co ważne, by troszczyli się o siebie, o widzów. I żeby się nie bali. Lęk ogranicza wolność, kreatywność, wrażliwość, to najgorsza rzecz – bać się. Jeśli mamy coś do powiedzenia, musimy ten lęk pokonać. I nie chodzi tu tylko o teatr.
Ewa Ignaczak czasem mówi nam, że popadamy w rutynę, choć uważam, że w naszym teatrze bardzo trudno byłoby popaść w rutynę. Natomiast czasem trzeba sobie niektóre rzeczy rutynowo ustalić, by mieć czas i świeżość umysłu na inne, kolejne wyzwania. Na pewno trudno jest się tutaj nudzić.
Grzegorz Kujawiński / manager PR, rzecznik prasowy, koordynator projektów, reżyser
Każdy dzień to dla nas nowe wyzwania, nowe konstelacje. Szansa, by odnaleźć nowe aspekty tej przestrzeni i samych siebie.
Marzena Chojnowska / manager sceny, koordynatorka projektów, scenografka, reżyserka światła
Ta rola to dla mnie prezent, spełniło się marzenie, by wrócić na scenę teatru dramatycznego. Na początku byłam nieco przerażona ilością emocjonalnego ładunku, który niesie moja postać. Ale ja też bardzo kocham swoją pracę i dlatego w swojej pasji Joanna jest mi tak bliska. To spektakl o dwóch kobietach. Jedna leczy ciało, druga – duszę, ale ich pasje przenikają się. To rzecz o wchodzeniu w głąb siebie, do swojego wnętrza. Bardzo to przeżywam.
Hanna Miśkiewicz / aktorka, Joanna w spektaklu „Kardiosystem”, pierwszy raz na scenie Teatru Gdynia Główna
8/9 marca, godz. 19:00 premiera spektaklu „Kardiosystem” wg „Joanna M. Brzeg” Rafała Matusza i „Kraboszek” Barbary Piórkowskiej, reż. Ewa Ignaczak. Obsada: Hanna Miśkiewicz oraz Małgorzata Polakowska.
Napisz komentarz
Komentarze