Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Fortuna kołem się toczy. Od mistrza do taksówkarza

Choć od tego wydarzenia minęło już ponad pół wieku, to słynny skok na 111 metrów w japońskim Sapporo i sensacyjny pierwszy złoty medal zimowych igrzysk olimpijskich młodego, bo 19-letniego wówczas Wojciecha Fortuny, do dziś tkwią w pamięci kibiców. Mistrz do teraz żywo wspomina tamte chwile i wszystko to, co działo się w jego życiu później. A po zdobyciu medalu wcale nie było u niego tylko różowo i w jego przypadku fortuna kołem się toczyła.
Wojciech Fortuna w Rytlu

Autor: Olek Knitter | Zawsze Pomorze

Sensacyjny skok Wojciecha Fortuny w Sapporo

Gdy 11 lutego 1972 roku Wojciech Fortuna zdobywał dla Polski pierwszy w historii zimowy złoty medal olimpijski, Polacy jeszcze... spali. Nad Wisłą był bowiem środek nocy, a z konkursu skoków narciarskich, odbywającego się w japońskim Sapporo, nie było transmisji telewizyjnej na żywo. Nikt więc od razu nie widział, że młodziutki Fortuna, który o mały włos na igrzyska w ogóle by nie poleciał, a ostatecznie startował w „słabszej grupie” nieznanych szerzej zawodników, poszybował na skoczni Okurayama aż na 111 metrów. Trenerzy wszystkich reprezentacji przecierali wówczas oczy ze zdziwienia i zastanawiali się, kim jest ten chłopak skaczący z numerem 29.

 A Fortuna po pierwsze serii zostawił za sobą wszystkich faworytów, w tym samego Yukio Kasayi, który, by przygotować się do zdobycia dwóch złotych medali, wcześniej opuścił ostatnie zawody Turnieju Czterech Skoczni.

W drugiej serii obniżono rozbieg. Fortuna skoczył już tylko 87,5 metra, ale i tak zachował pierwsze miejsc i zdobył złoty medal, o którym pewnie nawet nie marzył. Najcenniejszy krążek zawisł na jego szyi, a Polak wygrał o 0,1 pkt. i wyprzedził Szwajcara Waltera Steinera. Nic więc dziwnego, że „wyczyn” Polaka to jedna z największych sensacji skoków narciarskich w całej historii igrzysk. Polacy o wszystkim dowiedzieli się dopiero rano, a Fortuna z dnia na dzień stał się bohaterem narodowym.

Wojciech Fortuna z wizytą w Rytlu

Wojciech Fortuna we wtorek, 5 marca spotkał się z mieszkańcami niewielkiego Rytla w gminie Czersk. W towarzystwie organizującego to wydarzenie Marka Wiśniowskiego zjawił się w Domu Kultury. Jako że Rytel do wielkich miejscowości nie należy, to zebrani szybko domyślili się, że „on to on”, bo po sylwetce, delikatnie mówiąc, trudno byłoby im przypuszczać, że ten właśnie człowiek pokonał na skoczni wszystkich faworytów. 

– To było 50 lat i 50 kilogramów temu – zażartował mistrz jeszcze przed oficjalnym spotkaniem.

Fortuna mówił w Rytlu otwarcie i szczerze o wszystkim tym, co spotkało go w życiu. Nie tylko o blaskach, ale i o cieniach sławy mistrza. O pierwszych amatorskich skokach na małych skoczniach, często własnoręcznie robionych z kolegami, i to na nartach zjazdowych, o pierwszych niepowodzeniach na treningach i słabych skokach na małej skoczni K-30.

Jednak mały Wojtek nie zniechęcał się do dalszych treningów, mimo iż wiele razy upadał i się obijał, a nawet łamał kości. Po ośmiu latach ciężkich treningów trafił do kadry. Forma sportowa pojawiła się u niego na początku 1972 roku. Fortuna dość niespodziewanie przebrnął wtedy przez krajowe eliminacje do igrzysk, ale jak wspomina, pewien „towarzysz”, który miał na pieńku z jego ojcem, oznajmił mu, że i tak do Japonii nie poleci. Oficjalnym powodem miały być młody wiek zakopiańczyka i bardzo małe doświadczenie. Jednak, pod naciskiem m.in. dziennikarzy oraz dzięki zaufaniu trenerów, „Mały”, bo taką miał wówczas ksywę, znalazł się w kadrze 49 sportowców z Polski na zimowe Igrzyska Olimpijskie w Japonii. I z pewnością to odmieniło jego całe życie.

Już na średniej skoczni Wojciech Fortuna zaskoczył wszystkich, zajmując bardzo wysokie, szóste miejsce. Okazało się jednak, że to nie był jego szczyt możliwości. W święto narodowe Japonii (Dzień Upamiętnienia Utworzenia Państwa), 11 lutego, Wojciech Fortuna zdobył złoty medal. 

Był to pierwszy zimowy złoty medal dla Polski, a setny w całej historii polskiego olimpizmu. Później Fortuna już nigdy nie wrócił do tak znakomitej formy. Karierę skończył w młodym wieku – zaledwie kilka lat po Sapporo. 

Wojciecha Fortuna. Od mistrza po taksówkarza

Po olimpijskim złocie zaczęły się za to, o czym też na spotkaniu Wojciech Fortuna wspominał i przed czym przestrzegał, problemy m.in. z alkoholem. Przez „procenty” stracił to, co najważniejsze, czyli rodzinę. Potem został taksówkarzem, a, jak przyznał, aby zarobić na alimenty, musiał wyjechać do pracy do Ameryki, bo z trenerki w Polsce nie dałoby się wtedy wyżyć. W Stanach Zjednoczonych Fortuna spędził kilka lat i tam poznał swoją drugą żonę.

Nie wrócił już pod Giewont – w Zakopanem nawet miasto go wymeldowało. Dla kobiety przeprowadził się natomiast na Suwalszczyznę. I jest tam dziś szczęśliwy, mając z jednej strony domu jezioro z rybami, z drugiej, las z grzybami. Porzucił też wszystkie nałogi. Teraz walczy jedynie z... nadwagą, ale, jak przyznaje, to m.in. „pamiątka” po byciu przez wiele lat taksówkarzem i niezdrowym trybie życia. 

Obecnie Fortuna prowadzi fundację i pomaga młodym sportowcom, dba też o Aleję Olimpijczyków i Mistrzów Sportu, znajdującą się w Wojewódzkim Ośrodku Sportu i Rekreacji Szelment, której był jednym z głównych pomysłodawców. Jest też kustoszem wystawy o polskich olimpijczykach oraz mistrzach sportu. Ma w telefonie numery do wielu znakomitych gwiazd, które „ściąga” co jakiś czas na odsłonięcia pamiątkowych tablic. Często też gości zainteresowanych jego życiem Polaków.

Fortuna ma dobre serce. W 2015 roku postanowił oddać swój złoty medal olimpijski na licytację, by wspomóc leczenie i rehabilitację dwojga sportowców – polskiej panczenistki Natalii Czerwonki oraz amerykańskiego skoczka Nicholasa Fairalla. Medal po wylicytowaniu trafił do Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.  

Powiązane galerie zdjęć:

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama