Pszczelarze: Do Polski z Ukrainy trafia kiepskiej jakości miód
Region pomorski należy do bardziej „miododajnych” w kraju. To za sprawą licznych wielkoobszarowych upraw rolnych, gdzie właściciele pasiek mogą je ustawiać. Choćby ogromnych żółtych pól rzepaku. Także z powodu odmiennej niż w innych regionach struktury pszczelarstwa.
- Średnia pasieka na południu kraju to około dwudziestu rodzin pszczelich. U nas to wartość dwukrotnie większa, mamy wielu pszczelarzy zawodowych, którzy posiadają nawet po kilkadziesiąt rodzin pszczelich i prowadzą gospodarkę wędrowną, czyli przemieszczają pasieki w zależności od kwitnących akurat roślin. Chodzi o to, by skrócić drogę lotu pszczół do roślin i drzew, ułatwić im zadanie – wyjaśnia Waldemar Badeński, prezes Regionalnego Związku Pszczelarzy w Starym Polu, obejmującego dawne województwo elbląskie, czyli aż do linii Wisły, z całymi Żuławami Malborskimi.Właściciele pól doceniają rolę pszczół. Często sami zwracają się do nich o ustawianie pasiek, ponieważ wyraźnie wpływa to na zwiększenie plonów. Pozostając choćby przy rzepaku – pod względem pozyskiwania miodu rzepakowego Pomorze i Żuławy są prawdziwym potentatem.
ZOBACZ TEŻ: Rolnicy znów protestują! Manifestacje i blokady dróg w wielu miastach
Sytuacja polskiego pszczelarstwa niestety jest taka sama jak całego rolnictwa. Rocznie do UE trafia nawet 200 tysięcy ton miodu spoza Unii, rzekomo dlatego, że w krajach członkowskich za mało się tego miodu produkuje. Roczna produkcja w Polsce to około 25 tysięcy ton, lecz tylko w czasie ostatnich dwóch lat sprowadzono do nas 70 tysięcy ton. To powoduje, że na rynku jest miodu zdecydowanie za dużo i jego cena spada poniżej kosztów pozyskania.
Waldemar Badeński
Prezes Badeński rzetelnie przyznaje, że pszczelarze otrzymują wsparcie w rozmaitej formie – refinansowania zakupu sprzętu, rodzin pszczelich, leków weterynaryjnych, szkoleń. Jednak pszczelarz musi zbyć to, co jego pszczoły wyprodukowały.
- Im większa pasieka, tym większy problem – wyjaśnia pszczelarz. - Jeśli ktoś ma sto, dwieście czy więcej uli, nie jest w stanie sprzedać tego, co pozyskał od pszczół wśród swojej rodziny czy znajomych. Musi posiłkować się skupem przez firmy, które kupują miód w ilościach hurtowych. Tylko w przypadku naszej organizacji pozostało na rynku około 150 ton, a przecież idzie wiosna i w maju powinniśmy mieć już nowy miód. Co z nim zrobimy?
PRZECZYTAJ TEŻ: Protest rolników na Pomorzu! „Sytuacja jest naprawdę zła”
Ceny hurtowe skupu oferowane polskim pszczelarzom oscylują w granicach 9 do 11 złotych za najtańszy miód wielokwiatowy. Tymczasem sieci handlowe sprzedają miód nawet po 6 – 7 złotych za kilogram. W ślad za napływem dużych ilości miodu z Ukrainy pojawiły się na rynku nowe firmy, które próbują na tym zarobić. Oznaczają miód jako „europejski”. Waldemar Badeński gorzko zauważa, że jeśli chodzi o granicę geograficzną na Uralu, to nasi pszczelarze nie są w stanie konkurować. Koszty produkcji miodu za naszą wschodnią granicą znacznie są niższe, choćby z powodu stosowania zabronionych już u nas środków ochrony roślin. W praktyce nikt nie sprawdza, czy zagraniczny miód spełnia nasze normy jakości. Niekontrolowany napływ na rynek Unii po prostu zniszczy naszych pszczelarzy.
Pierwszy element porządkowania rynku dopiero się szykuje – od 18 kwietnia każdy miód rozlany do słoika w naszym kraju będzie musiał posiadać informację o kraju pochodzenia. Pszczelarze ponadto postulują, by w razie oferowania mieszanki miodów podawać skład procentowy – ile miodu pochodzi np. z Chin, które należą do największych producentów słodkiego przysmaku na świecie.
ZOBACZ TAKŻE: Marchewki i truskawki online! Rolnicy będą sprzedawać plony w Internecie
Hodowcy pszczół choć protest rolników całkowicie popierają, na ulice i drogi nie wyjeżdżają ciągnikami, ponieważ ich po prostu nie mają. Do prowadzenia pasiek taki sprzęt nie jest potrzebny. Apelują też do konsumentów i amatorów miodu, by nabywać go od naszych, znanych i sprawdzonych pszczelarzy. Nawet jeśli jest droższy, to jest najwyższej jakości.
Napisz komentarz
Komentarze