Brzmi abstrakcyjnie? Tymczasem taka jest rzeczywistość niektórych spółdzielni mieszkaniowych, które stały się symbolem wypaczenia demokracji. Ostatnio głośno jest zwłaszcza o Spółdzielni Mieszkaniowej Karwiny w Gdyni.
W Polsce spółdzielnie mieszkaniowe są dosłownie wszędzie. Mamy ich ponoć aż 3500. Dla wielu wydają się reliktem komuny, który należałoby jak najszybciej zlikwidować. Tymczasem ich idea i historia jest znacznie dłuższa. Zaczęły powstawać już sto lat temu - w dwudziestoleciu międzywojennym - jako stowarzyszenia osób, które łączyły siły w celu zaspokojenia wspólnych potrzeb np. mieszkaniowych. W założeniu to jest przykład oddolnej demokracji i kooperacji w swojej czystej postaci. W praktyce ta idea już się tak dobrze nie sprawdza, a osoby zasiadające we władzach dawno przestały być zaangażowanymi spółdzielcami, a stały politykami z krwi i kości, wykorzystującymi różne luki i kruczki prawne, by utrzymać stołki.
W ostatnich miesiącach sporo się mówiło o kontrowersjach wokół Spółdzielni Mieszkaniowej Karwiny w Gdyni. Mieszkańcy osiedla Karwiny, którzy mają dość ciągle rosnących czynszów i braku remontów, postanowili dokonać zmian we władzach spółdzielni, w tym odwołać prezesa Zbigniewa Szymańskiego.
W spółdzielczej demokracji ważnym organem jest rada nadzorcza, która wybiera zarząd i prezesa. Kadencja obecnej rady już się skończyła, wybory miały się odbyć najpierw 29 czerwca, a później 24 sierpnia 2023 roku. Niestety, podczas obrad okazało się, że obsługa Walnego Zgromadzenia - związana z dotychczasowymi władzami - stosuje strajk włoski i każda najdrobniejsza czynność trwa bardzo wolno. Mimo wielu godzin trwania zebrania nie udało się przeprowadzić głosowania nad wyborem nowej rady nadzorczej. Walne odroczono i kolejna część miała się odbyć 21 października... ale się nie odbyła. Z informacji zarządu wynikało, że rzekomo w tym terminie nie można było znaleźć wystarczająco dużej sali by zmieścić 300 osób, ale taka sala ma być dostępna w lutym. Nic nie wskazuje jednak na to, by trwały przygotowania do kontynuacji walnego w tym terminie. Oznaczać to może, że kolejny termin nie zostanie dotrzymany.
Co ciekawe, w tym czasie stara rada nadzorcza, mimo zakończenia kadencji, dalej się spotyka i przyznaje kolejne premie zarządowi. Członkowie spółdzielni jednak nie próżnują - trwa walka sądowa by unieważnić ostatnie uchwały rady, w tym cofnąć premie dla zarządu. Ta sprawa potrwa pewnie kilka lat. Nie wiadomo też, kiedy ostatecznie uda się wybrać nową radę, bo jak widać lista możliwości oraz wybiegów i kruczków prawnych, żeby rządzić po upływie kadencji, jest długa. Mam przekonanie, że by sytuacja w spółdzielniach mieszkaniowych się zmieniła potrzebne są zmiany w prawie.
Obecne przepisy sprawiają, że spółdzielnie same siebie kontrolują. Teoretycznie jako członkowie spółdzielni możemy poprosić o interwencję Krajową Radę Spółdzielczą. W praktyce działania jej często wyglądają na obronę prezesów za wszelką cenę. Przypadki kiedy KRS staje po stronie zwykłych spółdzielców są bardzo rzadkie. Zmiany powinny dotyczyć przede wszystkim możliwości kontroli poczynań zarządu. Obecnie te możliwości są bardzo mocno ograniczone i nawet opozycyjni w stosunku do prezesa członkowie rady nadzorczej mogą mieć blokowany dostęp do dokumentów.
Ministerstwo Rozwoju i Technologii, któremu podlegają spółdzielnie, w 2022 roku planowało wprowadzić korekty do ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Wśród zgłaszanych pomysłów było m.in. wprowadzenie kadencyjności członków zarządu, wybieranie prezesa przez Walne Zgromadzenie oraz zwiększenie puli dokumentów do których prawo dostępu mieli by zwykli członkowie. Liczę, że do tych pomysłów w najbliższym czasie wróci nowy rząd Donalda Tuska. Jak widać na przykładzie SM Karwiny - te zmiany są bardzo potrzebne.
Napisz komentarz
Komentarze