Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Katarzyna Kotula: Panie prezesie, czas na polityczną emeryturę

Moja mama, dzisiaj osoba siedemdziesięcioletnia mówi, że kiedyś mój feminizm wydawał się jej zbyt radykalny. Ale od kilku lat mnie rozumie – mówi Katarzyna Kotula, ministra do spraw równości i posłanka z Pomorza.
Katarzyna Kotula: Panie prezesie, czas na polityczną emeryturę

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Dla pani będą to pewnie wyjątkowe święta. Z takim prezentem jak fotel ministry pod choinkę?

Moi bliscy wiedzą, że wolę raczej rozdawać prezenty, niż je dostawać. Ale ta funkcja to rzeczywiście niesamowity dar od losu i premiera. Nie tylko dla mnie, także dla wielu grup społecznych. Chciałabym, żeby te grupy widziały we mnie sojuszniczkę swoich spraw: społeczność LGBT plus, osoby z niepełnosprawnościami, wszyscy dyskryminowani, którzy przez ostatnich osiem lat żyli z poczuciem, że władza stosuje wobec nich język nienawiści i wykluczenia.

To troszkę taki chichot historii, że gabinet w którym pani urzęduje jako ministra, wcześniej zajmował Jarosław Kaczyński. Do niedawna najważniejsza osoba w państwie, która mówiła m.in. o dawaniu przez kobiety... w szyję. Nie będzie pani odczyniać uroków?

(Śmiech). Wiele osób o to pyta…

Ale to zrozumiałe.

Zależało mi na tym, żeby zająć gabinet Rady Ministrów, w którym wcześniej pracowały pełnomocniczki do spraw równości: Izabela Jaruga-Nowacka, prof. Magdalena Środa, prof. Małgorzata Fuszara czy Agnieszka Kozłowska-Rajewicz. Ale dopiero kiedy rozpoczęłam poszukiwania tego gabinetu, okazało się, że przez ostatnie lata urzędował w nim Jarosław Kaczyński. To nie tylko dla mnie było ogromne zaskoczenie. Cieszę się, że dostałam zgodę na zajęcie tego gabinetu. Bo to nie jest tak, że my sobie coś wybieramy. Ale chciałam, żebyśmy wrócili na tory historii, na które wcześniej skierowały nas wymienione przeze mnie pełnomocniczki. To one zaczęły pisać historię o prawach kobiet, prawach mniejszości i o równości. A ja będę ją kontynuować.

Ta funkcja to rzeczywiście niesamowity dar od losu i premiera. Nie tylko dla mnie, także dla wielu grup społecznych. Chciałabym, żeby te grupy widziały we mnie sojuszniczkę swoich spraw: społeczność LGBT plus, osoby z niepełnosprawnościami, wszyscy dyskryminowani, którzy przez ostatnich osiem lat żyli z poczuciem, że władza stosuje wobec nich język nienawiści i wykluczenia.

Katarzyna Kotula / ministra ds. równości

A co by pani w ramach życzeń powiedziała Jarosławowi Kaczyńskiemu?

Panie prezesie czas na polityczną emeryturę. Będzie pan mógł spokojnie posiedzieć na sofie, przytulać kota i czytać książki o wielkich przywódcach”. Nie życzę mu niczego złego. Mówię to raczej z pewną troską, niż z pozycji rewanżyzmu. Bo wydaje się, że prezes Kaczyński nie jest już w najlepszej formie. I to widać.

Już w dzieciństwie i młodości zobaczyła pani kawałek świata. Naukę w szkole podstawowej zaczęła pani w Berlinie Zachodnim, potem był wyjazd do USA.

Mój tata wyjechał do Niemiec w 1980 roku, a po wybuchu w Polsce stanu wojennego, został tam. Zanim z mamą wróciłyśmy do Gryfina, chodziłam przez rok do szkoły podstawowej w Berlinie Zachodnim. Potem jako 16-latka wyjechałam do Stanów Zjednoczonych dzięki organizacji AIESEC i podpisanej przez Polskę umowie z USA. Byłam zdolną tenisistką, dostałam stypendium i w Stanach skończyłam szkołę średnią. Do Polski wróciłam na studia, skończyłam je i założyłam rodzinę. Kiedy córka poszła do zerówki, zdecydowałam się na założenie własnej szkoły językowej i skupiłam się na nauczaniu dzieci. To było wtedy przełomowe, wchodziły nowoczesne metody edukacji, dużo mówiło się o nauczaniu małych dzieci, a ja się w tym wyspecjalizowałam. Byłam przedsiębiorczynią i nauczycielką zarazem i tej pracy poświęciłam się absolutnie. To chyba najlepszy okres mojego zawodowego życia.

Kiedy tak słucham, myślę, że pani dotychczasowe życie było niezwykle interesujące.

Też tak myślę. Chociaż często powtarzam, że nie chciałabym mieć już dwudziestu lat. Lubię siebie taką, jaką jestem teraz, czterdziestokilkuletnią kobietą z dorosłą córką i tym samym partnerem od dwudziestu siedmiu lat. Moje życie jest spokojne i poukładane. To solidny fundament. Rodzina jest dla mnie naprawdę najważniejsza – nie tylko partner i córka, ale moi rodzice i rodzice mojego partnera oraz mój brat.

Spotkacie się w święta?

Tak, dlatego tak się na nie cieszę, choć wiem, że są one w tym roku nieco chaotycznie przygotowywane. Ja nie mam na nie czasu. Całą logistykę przygotowań przerzuciłam na mamę i partnera. Ale wiem, że kiedy zjedziemy się na ostatnią chwilę, wszystko będzie gotowe. W tym roku powiedzieliśmy sobie otwarcie, że jeśli ktoś nie zdąży kupić komuś prezentu, albo ktoś nie dostanie prezentu o jakim marzy, to nie będziemy mieć do siebie pretensji. Najważniejsze, że usiądziemy razem do stołu, jak co roku. Najpierw u nas, potem pojedziemy do teściów, a następnie wrócimy do domu z moimi rodzicami i każdy będzie robił to, na co ma ochotę. Jedni będą czytać, bo najczęstszym prezentem są u nas książki, inni oglądać filmy. Ale będziemy razem, a z nami dwa uratowane, wzięte prosto z ulicy, koty. I to jest to, co lubię najbardziej.

Wcześnie zajęła się pani pomocą wykluczonym i walką o prawa kobiet. Lewicowe serce wyniosła pani z domu, czy ono rozwijało się po drodze?

Mój tata był człowiekiem bardzo otwartym i tolerancyjnym i to dostałam od niego w spadku. Ale też częste wyjazdy do taty do Berlina Zachodniego, otworzyły mi oczy na inny świat. Zaczęły kształtować moje poglądy i opinie. Potem doszedł bunt kobiet w 1992 roku po pierwszym wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który skazał nas na długie lata kompromisu aborcyjnego. Ale analiza feministyczna zaczęła we mnie dojrzewać na studiach na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zaczytywałam się wówczas także feministyczną literaturą brytyjską i amerykańską. W Polsce te sprawy dopiero kiełkowały, a my już na studiach bardzo ostro o tym dyskutowaliśmy.

Były jednak momenty wycofania się z życia politycznego i tej walki.

Były, bo poświęcałam czas wychowaniu dziecka i rozwijaniu własnego biznesu, czyli mojej szkoły językowej. Ale ciągnie wilka do lasu (śmiech). Moja mama, dzisiaj osoba siedemdziesięcioletnia mówi, że kiedyś ten mój feminizm ją denerwował i drażnił. Wydawał się jej zbyt radykalny. Ale od kilku lat mnie rozumie.

Pani córka za to bunt i walkę o prawa kobiet wyssała z mlekiem matki.

Niektóry mówią, że jak się tylko odezwie, to od razu wiadomo, że to moja córka. Nie odziedziczyła wprawdzie po mnie włosów, ja mam kręcone, a ona proste po tatusiu (śmiech), ale ma mój charakter.

A co na to pani partner, który ma dwie tak silne kobiety w domu?

Córka ma już 22 lata i studiuje. Ale gdyby nie wsparcie mojego partnera, który chce pozostać osobą prywatną, to myślę, że nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. Zawsze mnie wspierał, zgodnie ze swoim przekonaniem, że jak chcę się realizować w polityce, to on mnie bezapelacyjnie we wszystkim poprze. Nie zawsze było łatwo. Ale kiedy otrzymałam propozycję pełnomocniczki w randze ministra było wiadomo, ze większość czasu będę spędzała w Warszawie. I wtedy usłyszałam od niego, że to może być ta jedyna szansa, że takiej propozycji się nie odrzuca, i żebym się nad tym nie zastanawiała.

Panie prezesie czas na polityczną emeryturę. Będzie pan mógł spokojnie posiedzieć na sofie, przytulać kota i czytać książki o wielkich przywódcach”. Nie życzę mu niczego złego. Mówię to raczej z pewną troską, niż z pozycji rewanżyzmu. Bo wydaje się, że prezes Kaczyński nie jest już w najlepszej formie. I to widać.

Katarzyna Kotula / ministra ds. równości

Sport jest jeszcze ważny w pani życiu, czy zostało już z niego tylko bieganie po… schodach sejmowych?

(Śmiech). Niestety, tylko bieganie po schodach sejmowych. Zawsze wiedziałam, że sport, niezależnie od moich różnych, nie zawsze dobrych doświadczeń życiowych, wychowuje. Dlatego prowadziłam też córkę na różne zajęcia sportowe. Wybrała gimnastykę artystyczną i trenowała ją z sukcesami m.in. zdobyła wicemistrzostwo Polski. 10 lat poświęciliśmy z partnerem na to, żeby Julia mogła uprawiać sport. To były wyjazdy także za granicę, zawody, treningi, a my wszędzie z nią. Z jej strony było to ogromne poświęcenie, ale wiedziała, że z naszej może liczyć na wsparcie. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli zachować się inaczej. Chociaż przez te lata nie mieliśmy dużo czasu na własne życie, na spotkanie z przyjaciółmi. Ale nie żałujemy.

Będzie pani odporna na polityczny sukces? Tak zwana woda sodowa nie uderzy do głowy?

Nie boję się tego. Ci, którzy mnie bardzo dobrze znają, wiedzą, że kocham wilki. I podróż do lasu w którym możliwe jest takie… dalekie, nie bliskie spotkanie z wilkiem to coś, co mnie sprowadza na ziemię.

Czy to ma jakiś związek z „wilczymi oczami”, jak twierdzi PiS, premiera Tuska?

Nie ma. Po raz pierwszy historię o wilczych oczach usłyszałam od samego premiera. Wilki to moja pasja od lat. W moich mediach społecznościowych można się na nie często natknąć. Jestem nimi zafascynowana. Zresztą rysiami i żubrami też. Jestem trochę takim typem samotnego wilka. Lubię pracować z ludźmi, ale muszę też mieć własną przestrzeń. Tylko dla siebie, żeby poczytać, posłuchać muzyki i zrelaksować się. Potrzebuję chwilami takiego czasu, żeby być sam na sam ze sobą.

Mam nadzieję, że zaskoczę pozytywnie tych, który dzisiaj krzyczą, że należy tę funkcję zlikwidować. Bo ja chcę się zajmować nie tylko prawami kobiet, ale także mężczyzn. Chciałabym pokazać, że to co ważne w kwestii równości, ale też działań antydyskryminacyjnych, występuje także w takich miejscach, z których sobie nie zdajemy sprawy.

Katarzyna Kotula / ministra ds. równości

Co dla pani jest najważniejsze w tym działaniu ministry do spraw równości? Co chce pani na pewno zrobić?

Dziękuję za to pytanie, bo po prawej stronie zauważyłam panikę, a nawet przerażenie, że powstało jakieś ministerstwo. Nie powstało, jest tylko ministra bez ministerstwa. I mam nadzieję, że zaskoczę pozytywnie tych, który dzisiaj krzyczą, że należy tę funkcję zlikwidować. Bo ja chcę się zajmować nie tylko prawami kobiet, ale także mężczyzn. Chciałabym pokazać, że to co ważne w kwestii równości, ale też działań antydyskryminacyjnych, występuje także w takich miejscach, z których sobie nie zdajemy sprawy. Czy pani wie, że stowarzyszenie działające na rzecz chłopców i mężczyzn chce się ze mną umówić w styczniu na spotkanie? I już się umówiliśmy.

To ciekawe.

Prawda? Będziemy rozmawiać, na przykład o tym, jak w powiatowych miastach zmiany demograficzne wpłynęły na to, że mężczyźni są w zdecydowanej mniejszości i trudniej ułożyć im życie.

Czego by pani życzyła naszym czytelniczkom i czytelnikom?

Chciałbym wszystkim mieszkankom i mieszkańcom Pomorza życzyć spokojnych, radosnych świąt. Żeby spędzali je w gronie tych, na których im najbardziej zależy. Życzę nadziei na normalność. Dość wojen, kłótni, dość dzielenia społeczeństwa na lepszych i gorszych. Życzę Polski dla wszystkich, w której każdy będzie się czuł jak u siebie, niezależnie od płci, wyznania czy wieku. I to jest moja rola.

A życzenie dla siebie?

Żeby pojechać do lasu i zobaczyć wilki, a także, żeby znaleźć czas na książkę, która czeka na mnie od dawna. To książka dr Joanny Podgórskiej „Tak działa mózg” i będę się chciała wreszcie za nią zabrać.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama