Plan lekcji ósmoklasistki Kasi to osiem godzin od wtorku do piątku i siedem w poniedziałek – z „okienkiem” w środę i w piątek. Po szkole ma dwugodzinną przerwa – na powrót do domu, obiad, nicnierobienie – i siada do odrabiania lekcji. W czwartek wstaje o piątej, bo przed lekcjami ma basen, w piątek siedzi krócej – ale wieczorem ma angielski online. Sobota wolna, niedziela – czasami, ale raczej po południu musi się pouczyć. Mama Kasi mówi, że dzięki temu nie będzie musiała tyle powtarzać przed egzaminem na koniec ósmej klasy.
Plan lekcji Stefana, brata Kasi, jest podobny, choć to dopiero piątoklasista. Na razie niedziele są wolne, ale niebawem zaczną się korepetycje z matematyki, gdzieś je trzeba będzie wcisnąć.
PRZECZYTAJ TEŻ Uczniowie gotowi na szkołę po ministrze Czarnku, władza nie bardzo
Tak wygląda dzień każdego ucznia w polskiej szkole – każdy rok nauki to nie tylko więcej przedmiotów i godzin w planie lekcji, ale też więcej czasu spędzanego na nauce po powrocie do domu.
- Obliczyłam kiedyś, że to więcej niż cały etat – mówi Milena Zakrzewska, mama Kasi i Pawła. - Moje nastoletnie dzieci poświęcają na pracę więcej czasu niż dorośli.
- Nigdzie się nie umawiam ze znajomymi, siedzimy przez chwilę wieczorami w telefonach – mówi Kasia. - Dzisiaj muszę jeszcze nauczyć się do kartkówki z niemieckiego, przeczytać kawałek „Kamieni na szaniec” i zrobić pięć zadań z matmy.
Ukłon w stronę dzieci i rodziców
- Zlikwidujemy prace domowe w szkołach podstawowych – obiecywał na przedwyborczej konwencji Donald Tusk. - Przeznaczymy dodatkowe pieniądze na zajęcia rozwijające zdolności uczniów i wyrównujące szanse, sport, rozwijanie zainteresowań. Zapewnimy pomoc w szkole, zamiast korepetycji w domu.Ten temat znalazł się zarówno w „100 konkretach” Koalicji Obywatelskiej, jak i w programie wyborczym PiS. Ale gdy Koalicja Obywatelska chciała całkowitej likwidacji prac domowych, to PiS i dotychczasowy minister edukacji mówili raczej o odchudzeniu podstawy programowej i o odrabianiu prac domowych w świetlicach.
Przeciętny siódmo- i ósmoklasista spędza w szkole ponad 30 godzin tygodniowo, wiadomo nie tylko z planów lekcji. Uczniowie są jak na etacie i to – jak wynika z ich opinii - niezbyt przyjaznym. 44,7 proc. z nich odczuwa stres związany ze szkołą, a co trzeci badany nie lubi chodzić do swojej szkoły. Najczęściej boją się sprawdzianów i kartkówek - tak wynika z raportu „Ocena jakości relacji szkolnych” przygotowanego w 2022 roku przez fundację Dbam o mój zasięg.
Przedwyborczy postulat polityków KO: „Zlikwidujemy prace domowe” wzbudził więc wiele emocji. Miał to być ukłon w stronę dzieci, spędzające dziennie godziny na odrabianiu lekcji i w stronę rodziców, którzy często im w tym towarzyszą. Za likwidacją miałaby pójść szeroka oferta bezpłatnych zajęć pozalekcyjnych w szkole, rozwijających zdolności i wyrównujących szanse.
Jednak dzisiaj z głośnej deklaracji w umowie koalicyjnej została tylko jej część: w w punkcie piątym umowy można przeczytać obietnicę redukcji zadań domowych. „Ograniczymy obowiązki związane z zadawaniem prac domowych, tak, by czas po szkole był przeznaczony tylko dla rodziny i rozwijania swoich pasji” – stwierdzili koalicjanci.
I choć coraz więcej nauczycieli dołącza do grona krytyków zadawania prac domowych, to jednak i oni, i eksperci odetchnęli z ulgą. Praktycy od początku twierdzili, że całkowita likwidacja zadań domowych bez zmiany podstaw programowych i wymagań jest niemożliwa do zrealizowania. - Przez lata dokładano do programów nauczania kolejne treści, niespecjalnie wyrzucając to, co już niepotrzebne – oceniają. - Dlatego uczniowie muszą mieć czas na przyswojenie materiału, muszą też powtarzać go w domach, by dobrze sobie utrwalić wiedzę.
Polekcyjny obowiązek
Prace domowe to zbiorowe doświadczenie wszystkich kolejnych pokoleń uczniów. Lekcje odrabiali dziadkowie, rodzice, my, teraz nasze dzieci – choć z każdym rokiem rzeczywiście są najbardziej nimi obciążone. I od lat pojawiają się postulaty likwidacji albo przynajmniej ograniczenia tego obowiązku.
Już w 2007 roku pojawił się postulat usunięcia prac domowych z systemu oświatowego. Krzysztof Olędzki, Rzecznik Praw Ucznia i Rodzica – tak, była wówczas taka funkcja – mówił, że „zmuszanie dzieci do odrabiania prac domowych” może być niezgodne z Konstytucją. Na ten postulat odpowiedziało nawet Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, stwierdzając, że prace domowe zaliczają się w poczet obowiązku nauki, na którego realizację składa się nie tylko uczęszczanie na zajęcia, lecz także przygotowanie się do nich.
Rzecznik Praw Dziecka (była nim wówczas Ewa Sowińska) przypominała jednak, że praca domowa nie może stanowić nadmiernego obciążenia dziecka, a uczeń musi mieć czas na odpoczynek i rozwijanie własnych zainteresowań.
I właśnie w tym rosnącym obciążeniu uczniów nauczyciele i oświatowi eksperci widzą problem, a nie w zwyczaju zadawania pracy domowej. Ilość czasu i poziom wysiłku, jaki uczniowie wkładają obecnie w przygotowanie się do lekcji, sprawia, że pojawiają się tak radykalne hasła, jak całkowita likwidacja prac domowych.
- Doszliśmy do etapu, kiedy uczniowie są tak bardzo przeciążeni, że staramy się im pomóc za wszelką cenę - oceniał w mediach anglista Marcin Zaród, członek grupy Superbelfrzy RP i współtwórca kampanii „Zadaję z sensem”. - Przez kilkanaście ostatnich lat, z czego osiem było krytycznych, dorzucano na ten edukacyjny okręt coraz cięższe pojedyncze elementy. Aż w końcu zrobiło się ich naprawdę dużo.
Historyk Jacek Staniszewski, drugi z pomysłodawców kampanii „Zadaję z sensem”, uważa jednak, że całkowita likwidacja zadań domowych byłaby „szaleństwem”.
Jak redukować?
Jeśli więc wycinania lasów w postaci likwidacji zadań domowych nie będzie, jak ma wyglądać odciążanie uczniów poprzez obiecywaną redukcję? Na razie nie wiadomo.
- Szkoła robi się coraz trudniejsza, ale wyjściem nie jest po prostu odchudzenie programu, bo przyszłość należy do społeczeństw dobrze wykształconych, a nie do ignorantów. Wiedza wciąż jest podstawą rozumienia świata i rozwiązywania problemów w szkole, czy poza nią – mówił w „Gazecie Wyborczej” prof. UW Maciej Jakubowski, były wiceminister edukacji w rządzie PO-PSL, prezes Fundacji Evidence Institute. - Obciążenie pracami domowymi jest bardzo różne. Jedni nauczyciele zadają dużo, inni bardzo mało. Jeden uczeń potrafi się z tym uporać w 15 minut - sam lub z pomocą rodziców, drugiemu zajmuje to dwie godziny.
PRZECZYTAJ TEŻ Gdańskie szkoły mają Rzecznika Praw Ucznia
Anglistka Maria Żemło należy do tych nauczycieli, którzy odetchnęli z ulgą na wieść, że nie będzie odgórnej likwidacji zadań domowych. - Jak inaczej mieliby nauczyć się np. słówek? - pyta. - Mogę z nimi na lekcjach poszerzać słownictwo, ale utrwalić sobie czy zapamiętać zasady gramatyczne muszą po lekcjach.
Podobnie jest z lekturami. - W klasach 1-4 można czytać z uczniami – mówi polonistka Żaneta Grabiec. - W starszych klasach mogę zrezygnować z zadawania do domu pracy w rodzaju „scharakteryzuj...” czy „opisz…”, ale nie dam rady poprowadzić lekcji, jeśli uczniowie nie przeczytają książki. A to już muszą zrobić samodzielnie.
Jak mówią nauczyciele - likwidacja zadań domowych byłaby katastrofą dla samego systemu uczenia się. Lepiej wprowadzać takie zmiany w programach, które umożliwią ich ograniczenie i jednocześnie dadzą nauczycielom większą swobodę w wyborze sposobów uczenia.
I - gdy wczytać się w umowę koalicyjną - można odnieść wrażenie, że realizowane będzie właśnie ograniczanie liczby zdań domowych – m.in. poprzez zmianę podstaw programowych i ich „odchudzanie”.
- Oczywiście prac domowych nie można zakazać ustawą – mówiła w przedwyborczym wywiadzie Kinga Gajewska, posłanka KO, w poprzedniej kadencji Sejmu zasiadająca w komisji edukacji, nauki i młodzieży. - Nauczyciele mają swoją autonomię. Chodzi raczej o sposób myślenia o nauczaniu. Przy ograniczonej podstawie, zaleceniach, które wyjdą z resortu i zajęciach dodatkowych na świetlicach, jesteśmy w stanie bardzo mocno to ograniczyć. A odchudzenie podstawy programowej to jest priorytet.
PRZECZYTAJ TEŻ Darmowe laptopy dla uczniów płyną do czwartoklasistów
- Chodzi nam o to, aby odciążyć rodziców i od prac domowych, i od korepetycji. Żeby mieli czas z tymi dziećmi pobawić się albo pogadać o sporcie – tłumaczyła Katarzyna Lubnauer z Koalicji Obywatelskiej.
Kinga Gajewska mówiła też jednak o odrabianiu lekcji np. w szkolnych świetlicach - przy pomocy nauczycieli.
- Z jednej strony nas to zdumiało, z drugiej mocno wkurzyło - przyznaje Maria Żemło.
- Do tego potrzebne są ogromne środki - studził emocje prof. Jakubowski w wywiadzie dla „GW”. - Miliardy. To się nie uda. Nauczyciele muszą być za to opłacani, potrzebne byłyby dodatkowe etaty do pracy z uczniami i przy oczekiwanych podwyżkach robią się to naprawdę spore sumy. Po drugie: w niektórych szkoła świetlice są na korytarzach. Nie ma miejsca. Trzeba by je wygospodarować lub stworzyć od nowa. To rzeczy, których chyba nikt nie policzył.
Nie trzeba siedzieć nad zeszytem
Aleksandra Jakubczak, nauczycielka i współtwórczyni Przestrzeni Pozytywnej Edukacji, wspominała, że gdy niemal 10 lat temu temu rezygnowała z zadawania prac domowych, rodzice byli zdumieni.
- Jednak dla mnie punktem zwrotnym była rozmowa z mamą mojej uczennicy (5-klasistki), która powiedziała mi o tym, że praca domowa z matematyki zajmuje im przynajmniej godzinę dziennie, córka nie jest w stanie wykonać większości zadań samodzielnie, bardzo się przy tym denerwuje i nie chce ich robić - wyjaśniała. - Gdy ta mama policzyła, ile łącznie spędzają czasu na odrabianiu wszystkich zadań domowych, wyszło, że po szkole to jest ich główne zajęcie.
- Zadanie pracy domowej tylko po to, żeby dziecko przesiedziało nad zeszytami ileś godzin po szkole, jest bez sensu – przytakuje Żaneta Grabiec. - Moi uczniowie przygotowują projekty, qiuzy, zagadki – czasem samodzielnie, czasami w grupach. Jeśli posiłkują się internetem – w porządku, ale swoje prace przedstawiają z pamięci, więc i tak muszą je zrozumieć i zapamiętać. Poza tym młodszych uczniów zachęcam do czytania w domu wybieranych samodzielnie książek– co jakiś czas sprawdzam, jak im to czytanie idzie, na ile mają wyćwiczone. To jest praca domowa, ale myślę, że jednak mniej obciążająca niż siedzenie nad zeszytem.
Nauka systematyczności?
Bez względu na to, jakie zmiany zaproponuje w kwestii uczniowskich prac domowych nowy rząd, dyskusja o tym czy i ile uczniom zadawać po lekcjach, będzie się toczyła. Tim Oates, ekspert do spraw systemów edukacji z University of Cambridge mówił niedawno w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że bez utrwalania wiedzy po lekcjach nie da się osiągnąć wysokich efektów w nauce. Uważa, że utrwalania, a nawet wkuwanie, jest koniecznym elementem nauki.
PRZECZYTAJ TEŻ Najlepiej na Pomorzu poszło uczniom z Sopotu
Podobnego zdania jest Tadeusz Bartoś, profesor nadzwyczajny Akademii Humanistycznej w Pułtusku. - Dzięki przypomnieniu sobie tego, co było na lekcjach, rzeczy obecne w pamięci krótkotrwałej przechodzą do długotrwałej – przypomina w artykule „Likwidacja prac domowych? Nie wylewajmy ucznia z kąpielą”. - To najbardziej bezwysiłkowa metoda uczenia się. (…) Młodzieńczą pamięć – jak muskulaturę ciała – ćwiczyć trzeba. Organ nieużywany zanika. Platon w Fajdrosie skarżył się, że upowszechnienie pisma (IV w. p.n.e.) sprawia, iż ludzie coraz mniej mają w głowie. Bo nie muszą. Zawsze mogą sprawdzić w książce. Pamięć zostaje wyłączona.
Przemysław Czarnek, minister edukacji w odwołanym już rządzie, uważa, że ograniczenie ilości zadań domowych w młodszych klasach zdecydowanie ma sens, jednak jest zwolennikiem ich zachowania w starszych klasach.
- One uczą także obowiązkowości i systematyczności. Zajmują też czas nauką, zamiast ślęczeniem w komputerze, smartfonie itp. - mówił w rozmowie z „Faktem”.
- Gdyby prace domowe uczyły systematyczności, to bylibyśmy najbardziej systematycznymi ludźmi na całym świecie – odpowiadają Kasia Zakrzewska i jej mama.
Napisz komentarz
Komentarze