Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

„Zdjęcia Tadeusza Linka [nl] to teatr osobny”

Zdjęcia Tadeusza Linka to teatr osobny – mówi Małgorzata Abramowicz, kierownik Działu Teatralnego gdańskiego Muzeum Narodowego.
(Fot. Tadeusz Link)

Po prostu teatr lubię i przeżywam każdą premierę razem z aktorami, lubię też tę specyficzną atmosferę i ludzi tam pracujących” – wyznał w jednym z wywiadów. Nie tylko lubił, ale czuł i rozumiał scenę. To dlatego jego zdjęcia są tak wyjątkowe, a ich autor stał się legendą?

Miłość do teatru, w pewnym sensie, miał w genach, matka była śpiewaczką operową. Mieszkali we Lwowie, jeszcze przed wojną przenieśli się do Krakowa, gdzie Tadeusz Link w latach 1945-1947 podjął studia operatorskie w Instytucie Filmowym. W 1947 r. przybył do Gdyni, która była rodzinnym miastem jego żony.

Nie od razu zajął się fotografowaniem dla teatru. Pracował dla Polskiej Kroniki Filmowej, sprzedawał aparaty fotograficzne, pierwsze zdjęcia robił sporadycznie, wynikały z potrzeby rejestrowania wszystkiego, co, jego zdaniem, było wtedy dla Wybrzeża ważne.

Tak na przykład powstała seria zdjęć ukazująca działalność teatralnego ruchu studenckiego, legendarnych dziś teatrów: Bim-Bomu, To Tu, czy też Cyrku Rodziny Afanasjeff.

Przełomem był rok 1957, gdy do Trójmiasta przyjeżdża reżyser Zygmunt Hübner, który obejmuje stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Wybrzeże. Zaprzyjaźnili się, Zygmunt Hübner namówił Tadeusza Linka do pracy w teatrze, do dokumentowania kolejnych przygotowywanych premier. Jego przygoda z trójmiejską sceną trwa blisko trzydzieści lat. Rozciągnęła się także na inne sceny, fotografował spektakle w Operze Bałtyckiej, w Teatrze Muzycznym, w Teatrze Miniatura. Bywały okresy, gdy był monopolistą!

Tadeusz Link uważał, że fotograf teatralny musi być służebny wobec sztuki teatru, nie może na przykład udziwniać zdjęć...

Wiedział doskonale, czemu mają służyć jego fotografie. Zdawał sobie sprawę, że ostatecznie to one zostaną jako jedyne świadectwo spektakli, które odchodzą w niepamięć. A jednocześnie miał szacunek do ludzi i do ich pracy. Rozumiał, czym jest proces twórczy. Gdy się przegląda te setki zdjęć, które po sobie pozostawił, dochodzi się do wniosku, że to, co chciał utrwalić, pokazuje tę piękną stronę życia, teatru. Nie starał się zdeformować rzeczywistości, utrwalał ją może czasem nawet piękniejszą. Lubił fotografować piękne aktorki i aktorów, ich ucharakteryzowane twarze, interesujący gest, ich pracę, która jest zawsze ulotna. Lubił dokumentować piękno świata po prostu.

Dziś chyba trudno byłoby mu się odnaleźć...

Dziś fotografuje się teatr inaczej, inny jest także sam teatr. Co innego jest ważne. Ale wtedy Tadeusz Link zawsze trzymał się zasady: dokumentacja bez ingerencji fotografa, on jest tylko świadkiem wydarzeń, które utrwala. Ale zwykle wybierał obrazy pełne magii i urody, nawet gdy fotografował robotników, marynarzy, przypadkowych przechodniów. W teatrach, dokumentując spektakle, wykonywał serie zdjęć, zwykle około trzydziestu ujęć. Czasem, gdy spektakl był bogaty, artystycznie rozbudowany ponad sto. Zasada była taka: kilka fotografii szerokiego planu, sceny zbiorowe, sceny z mniejszą liczbą aktorów „w akcji”, oczywiście portrety głównych postaci. W zależności od zmian dekoracji w kolejnych aktach, tych szerokich planów było więcej, bo Tadeusz Link starannie dokumentował także pracę scenografów. Jeśli, oczywiście, była tego warta. Rejestrował dekoracje bez aktorów i z aktorami na tle – dzięki temu utrwalał proporcje, harmonię kostiumu i scenicznej przestrzeni. Tadeusz Link wiedział, po co fotografuje. Zdawał sobie sprawę, że tworzy teatralne dziedzictwo. My wszyscy, którzy dziś zajmujemy się historią teatru, sięgamy do jego zdjęć, nie może być inaczej. Był niezwykłym kronikarzem, czasem dzięki tym zdjęciom mam wrażenie, że widziałam spektakle, których oglądać nie mogłam. Niestety, większość tych zdjęć jest  czarno-biała.

W tym całe ich piękno.

Rzeczywiście, ja też bardzo się przywiązałam do tego monochromatycznego świata, i w sensie estetycznym na pewno jest magiczny, ale dla badaczy, teatrologów, to jednak informacja niepełna. Nie wiemy do końca, jak scenograf „pomalował” stworzony przez siebie świat sceniczny, jakie kolory miały kostiumy, scenografia, czy zsynchronizowane, czy w kontraście a chcielibyśmy wiedzieć. Jasne kolory możemy próbować odtworzyć dzięki projektom scenograficznym, jeśli się zachowały, i czasem dzięki opisom recenzentów, ale to zawsze będzie tylko hipotetyczne.

To swego rodzaju Linka theatrum mundi.

To, co robił, traktował bardzo serio. Zanim rozpoczął sesję, zapoznawał się z tekstem sztuki, z koncepcją reżysera, brał udział w próbach, na które na początku jego pracy zapraszał go Zygmunt Hübner. Doskonale wiedział, co ma sfotografować. To nie są ujęcia przypadkowe. Jeśli dobrze się im przyjrzeć, są to często zdjęcia ustawiane, z zatrzymanym gestem.

Aktorzy męczyli się, ale potem byli zachwyceni.

Nigdy nie fotografował aktorów w akcji, śpiewających, czy mówiących. Wiedział, że szczególnie podczas śpiewu ich twarze mogą być „zdeformowane”, przypadkowo mógł powstać efekt komiczny, którego, jako artysta, nie chciał. Grymas na twarzy nie zawsze jest fotogeniczny. Tadeusz Link za bardzo szanował aktorów...

Aktorom, aktorkom zwłaszcza, też zależało na tym, by wyglądać zjawiskowo.

Tadeusz Link miał w Teatrze Wybrzeże luksusowe warunki do pracy. Bywało, że jedna z prób generalnych była poświęcona tylko zdjęciom. Tak więc dostawał czas. Był w zasadzie jednym z realizatorów, instytucją, na próbach siedział obok reżysera. Tak pracował z Zygmuntem Hübnerem, ale i z Andrzejem Wajdą przy słynnych realizacjach: „Hamlet” czy „Kapelusz pełen deszczu”.

Któregoś dnia Andrzej Wajda powiedział: „Panie Tadeuszu, nie będziemy się spieszyć”. I on się temu chętnie poddał, tak więc cały proces fotografowania tego spektaklu, czyli 60 ujęć, trwał sześć godzin...

Wajda, jako plastyk i filmowiec, także zdawał sobie sprawę z tego, że warto popracować spokojnie nad kolejnymi kadrami, by osiągnąć świetne efekty.

Wśród zdjęć z przedstawienia „Kapelusz pełen deszczu” są takie, które dokumentują spektakl, i takie, które są niezwykle ciekawe pod względem artystycznym, np. twarz Zbigniewa Cybulskiego, sfotografowanego przez siatkę. To zdjęcie jest bardzo często reprodukowane.

Ten czas dany fotografowi… Dziś chyba nie do pomyślenia. Dziś nikt nie ma czasu.

Wtedy to było oczywiste, jak ważna jest fotografia teatralna. Reżyserzy chętnie oddawali mu swój czas, by dokumentacja, której się podjął, była rzetelna. Dziś, jeśli kogoś interesuje historia trójmiejskiego teatru, to nie ma mowy, by nie sięgnął po zdjęcia Tadeusza Linka. Nie sposób do tych fotografii się nie odwołać. To był czas, gdy w Polsce było kilku takich mistrzów: dokumentalistów i artystów jednocześnie. Każdy z nich musiał wykazać się pokorą, bo ich rolą było rzetelnie zapisać sztukę realizowaną przez innych, budować teatralne archiwa. Choć na pewno mieli świadomość, że ta sztuka, która jest tematem zdjęć, przeminie, a zostaną ich dzieła.

Jako artysta Tadeusz Link wyżywał się, fotografując balet. To dziedzina, którą specjalnie sobie upodobał, dawała mu możliwość tworzenia własnych, artystycznych wizji, mógł sobie pozwolić na improwizację. Fotografował tancerzy nie tylko na scenie, także na wymyślonych przez siebie sesjach, na przykład na plaży…

Ale i w ruinach spalonego w 1960 roku Teatru Wybrzeże…

Tadeusz Link mieszkał w Gdyni, do teatru, tzw. Stodoły (to pierwszy budynek Teatru Wybrzeże zaraz po wojnie, dziś mniej więcej w tym miejscu znajduje się Teatr Muzyczny) miał dość blisko. Był więc jednym z pierwszych na miejscu pożaru zachowały się zdjęcia, które wówczas wykonał. Sesja w ruinach powstała później, zwiewne tancerki i tancerze na tle wypalonych murów to naprawdę ciekawe zestawienie.

Przyjaźnił się z twórcami. Wraz z żoną prowadzili dom otwarty.

Kogo tam nie było! Ludzie ciągnęli do Tadeusza Linka, bo to był bardzo towarzyski, pogodny człowiek. Poza tym, aktorzy dobrze wiedzieli, że im bardziej dają się poznać, tym piękniej ich sfotografuje. Wiedzieli, że to, co zostanie po spektaklach, po ich kreacjach to te zdjęcia… I tak jest, wystarczy przywołać ujęcia: Halina Winiarska w „Ulissesie”, Halina Słojewska w „Tragedii o bogaczu i Łazarzu”, Bogusława Czosnowska we „Franku V”, Lucyna Legut w „Kto się boi Wirginii Wolf”, Krzysztof Gordon i Joanna Bogacka w „Cmentarzysku samochodów” czy Danuta Stenka i Marzena Nieczuja-Urbańska w studenckich rolach ze Studia Aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże,  tak można by wymieniać bez końca…

Podczas pracy zawsze towarzyszyła mu żona.

Była jego asystentką. Bardzo mądra i piękna kobieta, zawsze blisko męża... Pomagała oświetlać, łagodziła jego napięcia, a czasem robiła mu zdjęcia. Zachowało się kilka pokazujących Tadeusza Linka przy pracy…

A z drugiej strony środowisko artystyczne było wszak, by tak rzec, frywolne, więc pani Irena trzymała rękę na pulsie, a że Tadeusz Link robił też akty, to sama wybierała do nich modelki…

W tamtych latach jego zdjęcia przyciągały wzrok na stacjach kolejki SKM. Były w gablotach reklamujących spektakle.

To lata 60. czy 70., gabloty na peronach kolejki były znakomitym miejscem, by informować o nowych premierach, przez perony przecież przewijały się setki ludzi, którzy, czekając na przyjazd kolejki, oglądali fotosy z ulubionymi aktorami.

Fotografie Tadeusza Linka – rzemiosło, czy sztuka?

Dobre rzemiosło jest sztuką. Zresztą, podobne zdanie usłyszałam kiedyś od Mariana Kołodzieja, wybitnego scenografa, który sam siebie określał mianem rzemieślnika. Spuścizna po Tadeuszu Linku to w dużej mierze fotografia dokumentująca, ale oglądając ją, czuje się artystę. Wiele jego zdjęć to zdecydowanie więcej niż dokumentacja. Słynne jest teatralne zdjęcie Zygmunta Hübnera z „Nosorożca”, spektaklu, w którym grał i który reżyserował: jego postać na pierwszym planie jest czarna, nieoświetlona, w głębi widać dekoracje i innych aktorów – dość symboliczne...

Jest także fotografia ze spektaklu Teatrzyku Bim-Bom, na której to, co się dzieje na scenie, fotograf pokazuje poprzez nogi aktorki na pierwszym planie. Chwyt ten powtórzył także przy sesji do „Nosorożca”. To ujęcie „przez nogi” wyraźnie mu się spodobało…

Nic dziwnego. W „Nosorożcu” to nogi samej Krystyny Łubieńskiej…

Zdjęcia Tadeusza Linka to teatr osobny. Zostało po nim wspaniałe archiwum, dbał, by wszystko było uporządkowane i opisane. Gdy przed laty robiłyśmy w Muzeum Narodowym w Gdańsku poświęconą mu wystawę, jego syn udostępnił nam negatywy, około 20 tysięcy! Niedawno próbowaliśmy uzyskać od ministerstwa fundusze na zakup tych zbiorów od rodziny. Nie udało się. A przecież konieczne jest, byśmy przejęli to archiwum, niezbędna jest digitalizacja tych zdjęć, one muszą zostać ocalone, bo to nie tylko historia teatru, to historia pomorskiej kultury. Nie może przepaść ani jedna klatka.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama