Jest wtorek, 7 lutego. Na zegarze dobry kwadrans po 8.00. W Warsztacie Terapii Zajęciowej w Chojnicach czuć napięcie sięgające zenitu. Podopieczni stąpają z nogi na nogę. Chyba jeszcze nie dowierzają, że za kilka chwil odwiedzi ich gość, o poznaniu którego marzyli zaraz po wspólnym obejrzeniu w kinie filmu „Johnny”. To ekranizacja prawdziwej, prawie „ojcowskiej” miłości, którą ksiądz Jan Kaczkowski obdarzył w puckim hospicjum kroczącego jeszcze wtedy złymi życiowymi ścieżkami Patryka Galewskiego. Szansę łobuz z Pucka wykorzystał w stu procentach i ta miłość najprawdopodobniej uratowała mu też życie, które wcześniej trzykrotnie próbował sobie odebrać.
O wpół do dziewiątej nie było już wątpliwości. Na pełnej petardzie do WTZ w Chojnicach wparował sam Patryk. Uściskał i przywitał wszystkich. Bez wyjątku, choć na wejściu czekało kilkudziesięciu podopiecznych warsztatu oraz pracownicy.
Marzenia się spełniają. Patryk Galewski w Chojnicach
- Po obejrzeniu filmu „Johnny” wszyscy byliśmy pod wrażeniem historii księdza Jana Kaczkowskiego oraz historii Patryka Galewskiego. Zamarzyliśmy więc, aby poznać osobiście tego „adoptowanego syna księdza” i spróbowaliśmy zaprosić go do nas, by spędził z nami czas, opowiedział o sobie i coś z nami ugotował, bo w końcu jest szefem kuchni. Nie do końca wierzyliśmy, że to może się udać, ale, jak widać, udało się, za co jesteśmy bardzo wdzięczni panu Patrykowi i jego żonie Żanecie – mówi z radością Joanna Warczak, kierowniczka Warsztatu Terapii Zajęciowej w Chojnicach.
Patryk po przyjeździe do WTZ nie usiadł do kawy i pysznego ciasta. Pierwsze kroki skierował do kuchni. Nie takiej telewizyjnej z kamerami, światłami i całą otoczką, a małej, skromnej kuchni, pełniącej też funkcję terapeutycznej pracowni. To mu jednak nie przeszkadzało. Podopiecznym, którzy uczą się gotowania, pokazywał, tłumaczył, podpowiadał i dużo przy tym żartował. Kilkadziesiąt minut później wspaniały zapach z kuchni rozprzestrzeniał się już po całym budynku, choć zanim tak się stało, nie brakowało też łez... Na szczęście tylko od obierania cebuli. Ale to nie ona była „królową” dania. A ryby, gdyż szef kuchni przyjechał z Helu do Chojnic z pomysłem ugotowania zupy rybnej. Do garnka kolejno trafiły więc pstrągi, wędzony łosoś, krewetki czy też mule, bo była to zupa rybna z owocami morza. A oprócz tego dużo dodatków – pomidory, warzywa korzeniowe, cytrusy.
Jak "Rudy" łobuz został ojcem, mężem i szefem kuchni
Zanim składniki w postawionym na małym ogniu garnku oddały swą esencję i smak, Patryk opowiedział podopiecznym historię „Rudego”, czyli łobuza z niewielkiego Pucka, który nie miał dobrych wzorców, łatwego dzieciństwa i który bandyterkę stawiał nad porady mamy.
- Dziś nie jestem z tego dumny, nie uśmiecham się gdy o tym opowiadam, bo wiem, że to było złe. Jednak w tamtym czasie nie wiedziałem, że mogę żyć inaczej i w inny sposób, bo nikt mnie tego nie nauczył. Moje życie było mocno smutne, aż do momentu, gdy spotkałem dziwnego księdza. Jan dziwnie chodził, dziwnie wyglądał, miał też ogromną wadę wzroku. Jednak od momentu, kiedy go poznałem, moje życie zaczęło nabierać pięknych wartości. On mi zaufał i pomógł odkryć nowy, inny świat – opowiadał Patryk Galewski. - Dziś wiem, że najważniejszą wartością w życiu, na którą zasługuje każdy człowiek, jest miłość. Dzięki księdzu, którego poznałem w hospicjum i który zastawił tam na mnie kilka życiowych „pułapek”, potrafię dziś autentycznie kochać i jestem najszczęśliwszym na świecie tatą i mężem, a także szefem dwóch kuchni.
Dziś nie jestem z tego dumny, nie uśmiecham się gdy o tym opowiadam, bo wiem, że to było złe. Jednak w tamtym czasie nie wiedziałem, że mogę żyć inaczej i w inny sposób, bo nikt mnie tego nie nauczył. Moje życie było mocno smutne, aż do momentu, gdy spotkałem dziwnego księdza.
Patryk Galewski / szef kuchni, bohater filmu "Johnny" o księdzu Janie Kaczkowskim
A kulinarna historia Patryka wzięła się od zrobienia jednej... jajecznicy dla księdza, który poprosił go o szybkie śniadanie, bo sam bardzo gdzieś się śpieszył. - Chyba mu smakowała, bo potem Jan zaproponował mi pracę w kuchni w hospicjum, gdzie pani Ela, moja kochana „Elżunia”, miała ze mną nie 7, a 21 światów. Nie dała sobie jednak za bardzo w kaszę dmuchać i również dzięki m.in. niej nauczyłem się pokory... - wspominał pan Patryk, który musiał zmierzyć się też z pytaniami uczestników WTZ. A ci byli ciekawi jego ulubionych potraw, tego, ile klienci muszą czekać na dania w restauracjach, czemu mieszka w Helu i jak poznał swoją żonę. Przy tym ostatnim pytaniu państwo Galewscy zamienili się nawet w aktorów i odegrali scenkę swojego poznania w hospicjum w Pucku. Pan Patryk i pani Żaneta zaprezentowali też dawne przeprosiny Patryka, który kajał się za to, że nie przyszedł w Walentynki na randkę do kina na „Pięćdziesiąt twarzy Greya”.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Wracamy z Janem do więzienia, ale to będzie inne garowanie...
Ale były też bardzo osobiste pytania o poprzednie życie, wychodzenie ze środowiska czy o śmierć, z którą zetknął się w hospicjum. Jednak najważniejsze przesłanie tego spotkania było takie, iż nikt nie rodzi się złym człowiekiem i każdy człowiek zasługuje na miłość. Niestety, nie każdy spotka w życiu swojego „Johnnego” i nie każdy dostanie od losu taką szansę, jaką dostał „Rudy”... Ale dzięki takim spotkaniom prawdopodobieństwo wyciągnięcia kogoś z bagna wzrasta, bo Patryk Galewski to dziś posłannik księdza Kaczkowskiego. Często spotyka się z młodzieżą w poprawczakach czy ośrodkach wychowawczych, rozmawia ze skazanymi w więzieniach czy bezdomnymi. I tam, bez owijania w bawełnę, daje im świadectwo tego, że można wyjść z tarapatów...
PakA, czyli Fundacja Jana Kaczkowskiego pomagać innym
A po szalonym, rockowym występie muzycznym podopiecznych Miłosza i Krystiana, na stół wjechała zupa rybna. I jak stwierdził Miłosz, siedzący zaraz obok samego Patryka, była „zaj.... pyszna”. Nic więc dodać, nic ująć. Po południu Patryk Galewski spotkał się również z mieszkańcami Chojnic. Następnego dnia gotował już w telewizji...
Patryk Galewski chce przekazywać „Janową miłość”, którą otrzymał w puckim hospicjum od księdza Jana Kaczkowskiego. I jest to możliwe m.in. dzięki Fundacji Jana Kaczkowskiego, która powstała, by pielęgnować pamięć o wyjątkowym kapłanie. A takie spotkanie, z żywym i namacalnym dowodem miłości i posługi księdza Kaczkowskiego jest o wiele cenniejsze, niż kolejne pomniki. Dlatego Fundacja chce realizować projekty bliskie księdzu, m.in. w ramach projektu PaKa (od imienia Patryka i nazwiska księdza) i za pomocą warsztatów kulinarnych "przemycać" historię Patryka i jego drogę do innego, lepszego życia. Dlatego PaKa stała się dla Patryka misją, którą zostawił mu na tym świecie „Johnny”.
Projekt można wesprzeć m.in. poprzez Patronite.
Napisz komentarz
Komentarze