Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Oni myślą: Te kredki w tornistrze to nie są przecież granaty

Poprzednie pokolenia miały strajki, miały Solidarność, potem długo nic się nie działo. Mówiło się, że pokolenie lat 90., czyli obecnych 40-latków jest nijakie. No to teraz mamy, przyszedł moment, gdy i my możemy się wykazać - mówi Mariusz Waras, twórca miejskich murali, malarz, grafik, projektant, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku
mariusz waras murale
Mariusz Waras: Czasem artyści wyprzedzają czas. Wystarczy przypomnieć mural z napisem: „Każdy dzień zwłoki”. Powstał w czasie pandemii, ale pasuje i i dziś

(Fot. Dominik Kulaszewicz)

Antywojenne murale, który tworzył pan po wybuchu wojny w Ukrainie, to broń, która pana satysfakcjonuje?

Murale nie pomagają, wiadomo. Na pewno na nic się zdadzą tam, gdzie toczy się wojna, ale tu, u nas mogą odegrać swoją rolę. To rodzaj wsparcia. Zwrócenia uwagi, że coś jest ze światem nie tak. Antywojenny mural powstał spontanicznie, ale temat nie było dla mnie nowy. Trochę pojeździłem po świecie i widziałem to i owo. Byłem w Ukrainie, ale i w Rosji, wielokrotnie. Moje murale są w Kijowie, w Charkowie... Ślady, które po sobie zostawiłem. Mam tam przyjaciół. Wielu z nich, gdy wybuchła wojna, została w kraju, ale nie służą w armii, pracują jako wolontariusze. Zresztą w kwestii pomocy Ukrainie artyści z Trójmiasta też nie próżnują.

Pokój ścianom, wojna muralom”. Taki napis umieścił pan swego czasu na muralu w Katowicach.

To nawet jakoś wpisuje się w obecną sytuację, ale wtedy chodziło o efekt muralozy, która wówczas opanowała Polskę, byliśmy przez jakiś czas krajem chyba z największą ilością festiwali muralowych. Sam zresztą, po części, jestem temu winien. Nasmarowałem przecież tych ścian sporo. Ale, na szczęście, wraz z obcięciem funduszy na ten cel, nadszedł kres tego zjawiska. Teraz ciężar przesunął się na tworzenie murali, głównie reklamowych i patriotycznych, często na siłę. Co do tego hasła… Czasem artyści wyprzedzają czas. Wystarczy przypomnieć mural z napisem: „Każdy dzień zwłoki”. Powstał w czasie pandemii, ale pasuje i i dziś.

Mural do wielkich tego świata nie trafi...

Różnie to bywa. Jest mural, który zrobiliśmy ze znajomymi w stoczni, mówił o tym, jak pomóc Ukrainie w social mediach, napisy wykonaliśmy po angielsku, celowo. Żeby facebookowy, instagramowy oddźwięk był jak najszerszy. I udało się! Mural został zauważony w wielu miejscach, również za oceanem.

Reakcje zawsze są pozytywne?

Negatywnych nie mam, może dlatego, że żyjemy w bańce social mediów, i wielu moich znajomych myśli podobnie jak ja. Ale gdy wczoraj przejeżdżałem obok ściany z moimi muralami antywojennymi widziałem, że jest upaćkana czerwoną farbą, którą jednak deszcz w dużej mierze zdołał już zmyć. Jednak ślady zostały, widać było, że ktoś rzucił tu nie raz jakąś małą bombką.

Na pana polityczne murale, z Jarosławem Kaczyńskim czy ministrem Czarnkiem w roli głównej nie było reakcji z „góry’?

Nie, ale też nie spodziewałem się tego. Dla nich to nie jest coś, na co należałoby szczególnie zwrócić uwagę, co stanowi zagrożenie. Te krytyczne komentarze na temat władzy, oni tym żyją na co dzień. Gdzieś to wszystko rozpływa się w medialnej papce. A poza tym jesteśmy artystami, a artystów nigdy się nie słucha.

Chociaż, bywa, mają ostrą broń…

Oni myślą: Te kredki w tornistrze to nie są przecież granaty. Na tym poziomie taka wypowiedź jest deprecjonowana. Poza tym, te moje prace były może mocne w wymowie, ale z drugiej strony, nie były ani wulgarne, ani agresywne. Czy bałem się reperkusji? Raczej nie…

Niektóre z moich murali widziałem tylko raz, podczas malowania, nigdy już do nich nie wróciłem. Choćby dlatego, że są w różnych miejscach świata. Czasem zamalowuję stare, by powstały nowe. Tych politycznych jak np. Czarnek z garnkiem na głowie już nie ma… Mural „Prezes płakał jak wyrzucał” porwał wiatr. Dość szybko stają się nieaktualne. Dosłownie.

Mariusz Waras

Czas, w którym przyszło panu żyć, odpowiada panu?

Poprzednie pokolenia miały strajki, miały Solidarność, potem długo nic się nie działo. Mówiło się, że pokolenia lat 90., czyli obecnych 40-latków, jest nijakie. No to teraz mamy, przyszedł moment, gdy i my możemy się wykazać. (śmiech) Pandemia, wojna, te wszystkie przełomy akurat są dobre dla sztuki. Bo długo żyliśmy w czasie, gdy cieplutka woda płynęła z kranu i powoli robiło się nudno... Każde wydarzenie powoduje, że jest jakiś ruch w sztuce. Coś pulsuje, zmienia się. 

Jak postrzega pan swoich studentów?

Żyją w totalnie innym świecie, choć udaje nam się znaleźć wspólny język. Między nami jest wzajemna inspiracja. Może to nawet swego rodzaju terapia? A przecież prowadzę zajęcia, podczas których głównie rozmawiamy w trybie konsultacyjnym. Realizacje powstają poza uczelnią w przestrzeni publicznej. Wyjście do ludzi, do miasta, dotarcie do różnych nieuczęszczanych zakątków, tego głównie uczę, wyrobienia w sobie odwagi do wypowiedzi w sferze publicznej. Poza bańką szkolną. Zbyt często, zauważyłem, powtarzam słowo „bańka” (śmiech)… Ale coś w tym jest. Tego wyjścia do ludzi ze swoją sztuką brakowało mi, gdy byłem studentem. Uczelnie były wtedy niejako wsobne. Nie istniały programy studenckie umożliwiające wyjazdy za granicę, świat nie był na wyciągniecie ręki, jak dziś.

Ci młodzi to silne pokolenie?

Każde pokolenie ma swoje mocne i słabe strony. Staram się unikać takiego wartościowania. Jednak mają ciekawiej. Więcej bodźców.

I sporo technologii.

Dla tego pokolenia technologia, media społecznościowe, internet to nie jest kwestia zastanawiania się. To dla mnie telefon komórkowy był odkryciem. Dla nich narzędzia oparte na technologii są naturalne. Nie dyskutuje się, czy to działa. To po prostu jest. Jak ręka. Cały ten świat VR na przykład. To norma. Jeśli uczelnia ma teraz czegoś uczyć, to tego typu rzeczy. To jest przyszłość.

Czego uczy się pan od nich?

Świeżego i innego spojrzenia na wiele tematów.

Myślał pan kiedyś, by zrewolucjonizować edukację artystyczną?

Wszystko pewnie trzeba by było zorganizować od nowa zgodnie z tym, co się dzieje w świecie sztuki i nowych technologii. Jak to zrobić, trudno powiedzieć, ale na pewno powoli wszystko będzie ulegało zmianom. Choćby sama rekrutacja jest już inna i inne są oczekiwania studentów i potem rynku pracy. Absurdem jest ta cała biurokratyzacja nauki, to że wszyscy siedzimy po uszy w papierach. To pierwsze, co należałoby zmienić. Parametryzacja i punkty, to się liczy w edukacji artystycznej przede wszystkim. Absurd.

Kiedyś mówił pan, że wciąż jest w panu nostalgia do miasta, do stoczni…Wszystkie moje pracownie, czy to w Gdańsku, czy w Gdyni, zawsze były blisko stoczni, portu, z widokiem na wodę w industrialnym otoczeniu. Tam bije moje serce, bez tego trudno byłoby mi funkcjonować.

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Na terenie stoczni był pan jednym z założycieli grupy niezależnych artystów WL4. Niedawno został pan z tej grupy usunięty. O co chodzi?

To długa historia, trwa od wielu miesięcy, dotyczący istoty i formy funkcjonowania tego miejsca. Konflikt, który zakończył się usunięciem nie tylko mnie, ale sześciu osób, w tym cztery są zawodowo związane z ASP. Wszyscy byliśmy współzałożycielami stowarzyszenia, a przede wszystkim animatorami tego miejsca. Przez pierwsze lata pełniłem funkcję prezesa.

To w czym rzecz, nie bardzo rozumiem…

Zostały nam postawione zarzuty, z którymi się nie zgadzamy, a na podstawie których zostaliśmy usunięci. Jeśli chodzi o mnie to sprawa będzie miała swoją kontynuacje na drodze prawnej.

Jest pan osobą rozpoznawalną w mieście? Parę osób mnie kojarzy. Znam sporo ludzi, stąd jestem taką trochę skrzynką kontaktową i bazą danych w przeróżnych sprawach.

Jak wygląda pana dzień, gdy tworzy pan mural?

To długi proces. Projekt często powstaje kilka miesięcy wcześniej przez długie tygodnie. Ale samo malowanie zwykle trwa trzy, cztery dni, dłużej nie lubię. Jest to też dość mocno wyczerpujące fizycznie, zwłaszcza że większość ścian, nawet tych po kilka pięter maluję sam.

Kondycja niezbędna?

Jedyny sport, który uprawiam to malowanie. (śmiech) Tworzenie murali to zresztą sport ekstremalny, bieganie po rusztowaniach i jeżdżenie podnośnikami jest dość niebezpieczne... Ale w czasie malowania najczęściej zapominam o wysokości. Zdarzały się niebezpieczne sytuacje, jak nieskręcone do końca rusztowania czy uszkodzona hydraulika podnośnika. W przypadku muralu ukraińskiego wszystko poszło szybko, natychmiast otrzymałem wszelkie zgody, od władz miejskich począwszy. Dostałem bardzo dużą zniżkę na farby. Podnośnik otrzymałem gratis. Operatorem był człowiek z Donbasu, który od pewnego czasu mieszka w Gdańsku. To była, jakby ktoś miał wątpliwości, charytatywna robota.

Pełno pana w mieście... By tak rzec, na ścianach...

Niektóre z moich murali widziałem tylko raz, podczas malowania, nigdy już do nich nie wróciłem. Choćby dlatego, że są w różnych miejscach świata. Czasem zamalowuję stare, by powstały nowe. Tych politycznych jak np. Czarnek z garnkiem na głowie już nie ma… Mural „Prezes płakał jak wyrzucał” porwał wiatr. Dość szybko stają się nieaktualne. Dosłownie.

Myśli pan, że ci którzy oglądają pana prace, zdają sobie sprawę, że robił je profesor ASP, artysta?

Na pewno nie. Wielu na pewno nie odróżnia, graffiti, reklamy i muralu artystycznego. Na marginesie, Gdańsk jest szczęśliwym miastem, bo nie ma wielu ścian do zamalowania...

A pan? Pan jest szczęśliwy?

Tak. Nie mam większych problemów. Mam natomiast plany, cele. W tym roku będzie miał premierę projekt o zasięgu globalnym, nie do końca muralowy. Ale o tym więcej za jakiś czas. To na pewno, w moim przypadku, będzie skok w zupełnie inne rejony.

 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ReklamaCzec Księgarnia Kaszubsko-Pomorska
Reklama