Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Teatr w teatrze. Kapelusze tęsknoty

Świat widział inaczej niż wszyscy, może dlatego, że jego oczy były bardziej zielone niż to się zdarza.

Kto inny porównałby język Kaliny Jędrusik do… czegoś, co można byłoby zjeść! Grali razem w „Nie igra się z miłością" parę amantów. Wspominał: Kalina to było takie kociątko, kociątko, które przewracało rzęsami. Jej talię można byłoby objąć dłońmi. Cudowne, obłe ramiona! Wpatrywałem się w Kalinę, gdy mówiła tekst roli. Patrzyłem na jej bielutkie zęby, różowy język, całe wnętrze ust, wzrokiem sięgałem aż do gardła... To wszystko tam było jak plasterki świeżej szynki!

Wszyscy znają Kalinę, o Jerzym Woźniaku- -Ernzu nie wie nikt. Pamiętali go aktorzy, którzy na przełomie lat 50./60. grali z nim w Teatrze Wybrzeże, ale oni, jak i Ernz świecą już z góry księżycem. Lucyna Legut, która z nim się przyjaźniła, mówiła mi o tych jego oczach. Grał nimi, strzelał na boki. A jeszcze ubierał się na niebiesko! W 1957 roku grali w, jak pisano, erotyczno-sensacyjnej komedyjce „Nina”. Powiedziała mi, że szastał po scenie boskim ciałem i chińskim szlafrokiem… Dlaczego chińskim? Nie zdążyłam spytać, ani jej, ani Ernza. Choć swego czasu dzwoniłam do niego często, bo sypał anegdotami, jak z rękawa. Byłam pewna, że rozmawia ze mną ubrany w chiński szlafrok paląc papierosa w długiej lufce…

Z zachwytem opowiadał, jak z okna sopockiego Domu Aktora, gdzie mieszkał, obserwował Mieczysławę Ćwiklińską. Bywała gościem wiekowych aktorów: Ireny Trojeckiej i Gwido Trzywdar-Rakowskiego, którego nazywał Mruniem. Któregoś poranka wyszła na balkon, by uczesać włosy. Widzieć tę wielką aktorkę w tak intymnej sytuacji to było dla niego przeżycie! Porzucił Wybrzeże, mimo że był tu wziętym aktorem, ale nie dostał roli o której marzył, więc obraził się i wyjechał.

Na stare lata zamieszkał we Wrocławiu. Był pewien, że kiedyś wygra w totolotka i kupi sobie mieszkanie w Sopocie, tęsknił. W marzeniach spacerował brzegiem morza, wspominał starych aktorów, z młodymi korespondował. W paczkach przysyłał im kapelusze, kraby w konserwie, szaliki, spodnie, wytworne czekoladki, kawę. Bardzo kochał sopocki Teatr Kameralny, gdy dowiedział się, że scenę przeniesiono w inne miejsce, gdy zabrakło nadziei na powrót na Wybrzeże, po prostu umarł. Pękło mu serce.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama