Żółto-niebiescy przystępowali do sobotniego meczu w Gdyni w roli faworyta. Nie tylko dlatego, że przed tym spotkaniem byli wyżej (4 miejsce) w tabeli od Podbeskidzia (15). Arka miała za sobą pięć dobrych spotkań. Cztery z nich wygrała w lidze a jedno w Pucharze Polski. I choćby to kazało upatrywać w niej faworyta starcia z „Góralami”
Arka w pierwszych minutach meczu prezentowała się dynamicznie i miała wyraźną przewagę nad gośćmi. Drużyna trenera Wojciecha Łobodzińskiego prezentowała futbol, który dobrze się ogląda, zachowując oczywiście wszelkie realia drugiego poziomu ligowego w Polsce. Gdynianie stworzyli sobie kilka okazji do strzelenia gola, ale w pierwszej połowie nie potwierdzili dobrej skuteczności z ostatnich pięciu meczów, a bramka Przemysław Stolca nie została uznana. VAR wykazał pozycję spaloną.
Od początku drugiej części, spotkanie nieco się wyrównało. To było widoczne, bo przewaga z pierwszej odsłony była momentami przygniatająca. Na ile była to taktyka, którą arkowcy starali się wdrażać na boisku wyczekując na ataki rywali, miało się okazać nieco później. Ale później okazało się, że gdynianie znowu zaczęli wyraźnie przeważać na boisku, niestety, bez konsekwencji bramkowych z ich strony. Gola nie udawało się zdobyć ani Karolowi Czubakowi, ani Olafowi Kobackiemu, choć okazje były. Jedna z nich dała jednak Arce rzut karny za faul właśnie na Kobackim. Tym razem skuteczny był Hubert Adamczyk, który „jedenastkę” zamienił na bramkę.
W doliczonym już czasie drugą żółtą kartkę dostał Przemysław Stolc i w konsekwencji zobaczył czerwoną kartkę. To oznaczało, że w ostatnich sekundach Arka musiała bronić tego wyniku w osłabieniu. Udało się i gdyńska drużyna po raz szósty z kolei mogła cieszyć się z wygranej. Wraz z nią na trybunach radość dzieliło około tysiąca widzów. Reszta nadal bojkotuje domowe mecze Arki.
Arka Gdynia – Podbeskidzie Bielsko-Biała 1:0 (0:0)
Bramka: Hubert Adamczyk (82, karny).
Napisz komentarz
Komentarze